Pani Profesor, obiecujemy.

Siedziała za stołem – drobna, krucha jak opłatek, a jednocześnie królewska i niezłomna. Pokonując swoją słabość, przygotowała się do wystąpienia i mówiła przez pół godziny, a zgromadzona publiczność słuchała z wytężoną uwagą, w absolutnej ciszy, przerywanej czasem kwileniem dziecka.
Mówiła o odwadze, potrzebnej do obrony wartości, i o odwadze cywilnej. Spokojnie informowała, że nie ma żadnej traumy obozowej, bo nie trafiła tam przypadkiem, tylko została aresztowana za działalność konspiracyjną. Że przysięgała walczyć za ojczyznę aż do oddania życia. Że wyrok śmierci, jaki otrzymała, był konsekwencją tamtej przysięgi. „Miałam wspaniałe życie, wspaniałą młodość” – powiedziała. Słuchaliśmy z dreszczem na plecach.
I nagle osłabła, źle się poczuła, musiała przerwać. Wszyscy siedzieli w ciszy, nie było szmeru niezadowolenia czy niezdrowego poruszenia. Cisza, wyczekiwanie i rosnący niepokój. Próbowała kontynuować, ale słabość wzięła górę, pozwoliła się wyprowadzić. Jeszcze w progu zatrzymała się, poprosiła, żeby jej nie pospieszać, i z trudem powiedziała: „Czytajcie dokumenty Jana Pawła Drugiego o kobietach. Tam wszystko jest”. Wielki, niezłomny duch. Stawiła się na froncie, bo jeszcze miała TROCHĘ siły, żeby kolejnej grupie zasłuchanych ludzi opowiedzieć o najważniejszych rzeczach.
I nawet, kiedy nie miała siły opowiadać, całą swoją Osobą pokazała nam, co to znaczy – odwaga.
Profesor Wanda Półtawska jest już teraz postacią legendarną. Poczytuję sobie za szczególną łaskę i zaszczyt, że mogłam Ją zobaczyć, usłyszeć, przez chwilę porozmawiać i poklęczeć przy Niej. To ciekawe, że kolano się samo ugina, nie tylko dlatego, że trzeba się pochylić, żeby lepiej usłyszeć. Przed Panią Profesor się klęka w taki sposób, żeby Ona – maleńka – nad rozmówcą górowała, bo taki układ jest jedynym właściwym.

Pani Profesor, obiecujemy – my, któreśmy były na spotkaniu 19 czerwca w Krakowie – że przeczytamy i przemyślimy te dokumenty, i postaramy się stworzyć Seminarium, o którym nam Pani mówiła.
Jesteśmy to Pani winne, z wdzięczności za tę ogromną lekcję.

Marcelina

Wyjątkowe spotkanie – nowe szczegóły! 19 czerwca!

Niby wiedzieliśmy, że tak będzie, bo do Pani Profesor ludzie zjeżdżają z daleka. Okazało się jednak, że musimy zmienic salę na większą – w tym samym Sanktuarium, ale troszkę inaczej się wchodzi.

Zatem uwaga: spotkanie z Profesor Wandą Półtawską odbędzie się 19 czerwca o 10.00 w auli Sanktuarium św. Jana Pawła II. Wejście z dolnego parkingu na prawo od Dolnego Kościoła, obok kiosku z pamiątkami. (Pierwszy ukończony budynek patrząc od mostka). Opieka dla dzieci zorganizowana będzie tam gdzie zwykle, czyli w wieży Caritas. Postaramy się rozstawić na parkingach kilka osób, kierujących we właściwe miejsca.

Tym razem apelujemy z mocą o punktualne przybycie, bo nie wypada kazać dostojnej Prelegentce wyczekiwać na spóźnialskich.

Będziemy zbierać do pudełka dobrowolne składki na pokrycie kosztów organizacyjnych.

Dziecko w kolejce

Wypowiedzieli się na ten temat już prawie wszyscy. Dlatego wnioskuję, że spot Fundacji Mamy i Taty jednak jest celny – choć jego fanką nie jestem, z paru względów. Zdumiewa mnie natomiast zbiorowy wrzask „oni nam chcą NARZUCIĆ rodzenie dzieci!”. Nie wiem, nijakiego narzucania nie widzę. Widzę ostrzeżenie, skierowane dla tych kobiet, które aspirują do pełnej materialnej niezależności, wysokiej pozycji zawodowej i poważania w świecie, ale dziecko też chcą „kiedyś mieć”. Ostrzeżenie jest proste – możesz nie zdążyć. Nie jest to kampania skierowana do tych – jak to czarująco któraś blogerka ujęła – wykształconych suk z wielkich miast, tych, które już wszystko osiągnęły, tylko do tych wszystkich, które mówią: „jeszcze specjalizacja, jeszcze trzeci kierunek, jeszcze doktorat, jeszcze awans, jeszcze większe mieszkanie, i potem dziecko”.
Nie to, że nie chcą wcale; nie trzeba do mnie wrzeszczeć, że są takie kobiety, co nie chcą i są takie, co nie mogą. Rozumiem. Ale postawą powszechną stało się: „dziecko tak, tylko nie teraz”. Jeszcze nie teraz. I mnóstwo osób jest obrażonych, że ktoś im w tym spocie „narzuca” przesunięcie dziecka w kolejce.

I piszą w komentarzach, że ktoś im każe „strzelić sobie dziecko”, że każe „zafundować sobie dziecko”. Albo „zrobić dziecko”. Albo „rozmnożyć się”. A ja sobie myślę – dlaczego mówi się o dziecku jak o kosztownym i wątpliwego uroku gadżecie, formie potwierdzenia statusu społecznego czy materialnego? No bo, jak wiadomo, byle kto „decydować się na dziecko” nie powinien. Tylko ci wybrani, ci zamożni, wykształceni i świadomi.
Strasznie to obraźliwe dla człowieka, którym przecież to dziecko jest. Jeszcze kiedy mówią w tym tonie ludzie bezdzietni – OK, mają prawo, nie doświadczyli. Ale rodzice? Czy koniecznie trzeba utrzymywać ten zimno-ironiczny ton, żeby nie zostać oskarżoną o myślenie macicą? I o brak aspiracji?
A jeszcze do kompletu liczne deklaracje „stosuję antykoncepcję hormonalną i urodziłam dziecko/dzieci”. Świetnie, a ja znam człowieka, który pali paczkę dziennie i dożył dziewięćdziesiątki. Statystyka. Prawdopodobieństwo. Ryzyko. Palenia dotyczy, a antyków magicznie nie?

Jak mówię – nie jestem fanką tego spotu, bo jak każda kampania negatywna powoduje ostre reakcje i antagonizuje i tak skłócone społeczeństwo. Do tego pani wygląda na wiatropylną, chyba, że znaleźć sensownego mężczyzny też nie zdążyła. I wreszcie większość Polek stęknie tylko na widok wypaśnego domu, bo choćby tyrały trzy razy więcej niż obecnie, i tak do takiego standardu nie dojdą.
Ale już kiedyś o tym pisałam – bardzo często spotykam w parku czy w sklepie stare kobiety, które mi się zwierzają, że żałują – że miały dzieci mało albo nie miały ich wcale. Naprawdę, miłość nie ma ceny.

Marcelina

Babcia. Koniec epoki.

Niby wszyscy wiedzieli, że tak być musi. Śmierć miała spokojną i szczęśliwą. I już miesiąc minął.
Epoka się skończyła. Babcia, przedwojenny niezłomny materiał, jednak zetlała i skruszała. Pamiętam, jak się do mnie serdecznie i dziecięco uśmiechała, kiedy ją widziałam ostatni raz. Bez swojej zwykłej obronnej ironii i dystansu, które ją na sam koniec opuściły, razem z kosmiczną i bezbłędną pamięcią.
Płakaliśmy nie z żalu nad nią, nie ze strachu o jej dalszy los, nie z rozpaczy. Tylko – z żalu, że nic nie da się złapać i zachować na zawsze, że nawet Babcia, która dla nas była gwarantem niezmienności, musiała się poddać tej sile, która jej sprawy, marzenia, wspomnienia i tajemnice zmiotła w niepamięć.
Był człowiek, posiadał jakieś tam rzeczy, którym nadawał sens swoją egzystencją. Babci spódnice, fartuchy, chustki – zawsze czyste, równo zapięte i zawiązane – bez niej stały się tylko kupką szmatek.
Wzięłam sobie jedną „zopaskę”, domowy fartuch. Trzymam go w swojej zabałaganionej szafie, wystaje krzywo spod innych rzeczy. Ilekroć tam spojrzę, słyszę karcący głos Babci, który mnie informuje, że po pierwsze szwory trza rowno poskłodać, a po drugie nie ma po co trzymać bezużytecznych klamorów i po co mi ta zopaska.
Nie jestem do Niej podobna, ani fizycznie ani z charakteru. Dziedziczę tylko dobrą pamięć, zdolności językowe, może też zgryźliwe poczucie humoru. Miękka, romantyczna Mama ukształtowała nas – swoje córki – zupełnie inaczej, i babciny zażarty gen porządku i panowania nad rzeczywistością gdzieś się zagubił.
I tak nas kochała, chociaż uważała za nieprzytomne i niezborne fajtłapy. Kochała, martwiła się, wręczała na drogę ciastka, jajka i pieniądze. Wypytywała, jak nam się żyje, kręciła głową nad niezrozumiałą dla niej potrzebą podróżowania.

Bardzo mi jej brakuje, tylko – to trudno wytłumaczyć – już prawie nie pamiętam tej bezradnej i słabiutkiej Babci z ostatnich miesięcy (poza tamtym dziecięcym uśmiechem), a brakuje mi rześkiej, trzeźwej, szybkiej i zorganizowanej Babci, która mi towarzyszyła przez całe dzieciństwo i młodość. Widzę ją, jak idzie wyprostowana w swoich ważnych sprawach – równym krokiem, najkrótszą i najbardziej racjonalną trasą. I na to nakłada mi się obraz Mamy, która umarła już dwanaście lat temu – jak idzie tą samą drogą, ale powoli, z rękami założonymi w tył, zamyślona.
Myślę sobie o tym, że jesteśmy z siostrą pierwsze od końca, że nie ma już „pokolenia wyżej”. I teraz my tą drogą idziemy. Ani jak Babcia, ani jak Mama, każda po swojemu.

Wędrówką jedną życie jest człowieka.

Marcelina

Początek i koniec

Prababcia i prawnuczka. Patrzą na siebie, Babcia leży w łóżku, młoda łypie jednym okiem z moich kolan.
Babcia jest codziennie słabsza, chudsza, bardziej przezroczysta. Codziennie odchodzi o kroczek dalej od nas i naszych spraw. Dzielna i zacięta jak zawsze, ale coraz bardziej bezbronna.
Jedzą obiad, mała dziewczynka w wysokim krzesełku i stara kobieta w łóżku. Siedzą z jednakową uroczystą niepewnością, powoli unoszą łyżkę, ambitnie próbują nie uronić ani kropli zupy. Pulchna, miękka łapka i zmęczona, strasznie spracowana, chudziutka dłoń – pracują jednakowo dzielnie.
Pieluchy w dwóch rozmiarach leżą w łazience.
Znowu się sobie nawzajem przyglądają, Babcia znowu pyta, jak Mała ma na imię – niepokonana Babcia, która pamiętała wszystko i zawsze. Znowu się cieszy, że imię na cześć jej matki.
Kończy się epoka, przecież od dawna było wiadomo, że musi tak być, że rówieśnicy Babci dawno poumierali i że na nią też przyjdzie kolej. A jednak aż trudno uwierzyć, patrząc na tę drobną postać, że to ta sama osoba, która potrafiła pracować jak kombajn, wykłócać się do upadłego, liczyć jak komputer i jak on zapamiętywać dane (także niewygodne). Trudny, ale imponujący człowiek-instytucja.
Teraz pyta mnie, jak mam na imię, traktuje mnie uprzejmie, opowiada kilka anegdot. Ciekawe, co zostaje w pamięci, takie niby drugorzędne rzeczy, a najwyraźniej miały dla niej jakieś szczególniejsze znaczenie. A może nie, może po prostu chwilowo wypłynęły na wierzch.
Moją Siostrę, która się Nią stale opiekuje, kojarzy dobrze i wyraźnie jej ufa. Czasem wraca dawna ironia, i na przykład na pytanie: „I jak zupa, Babciu? Może być?”, odpowiada krótko „Musi”.
Potem znowu rozpoznaje, kim jestem, pyta o Metera, prosi, żeby przyprowadzić dzieci. Starsi przychodzą z powagą, stoją zakłopotani, ale nie przestraszeni. Jakoś – widzę to – rozumieją.
Na rękach mam najmłodszą. Machają do siebie, moja córeczka i moja Babcia, z dwóch krańców ziemskiej rzeczywistości.