Czy stolec był?

Ja przepraszam, że taki brzydki tytuł. I niedyskretny. Ale mam wrażenie, że dyskrecja to wartość kompletnie ostatnio zapomniana.
Czytam na Frondzie wywiad z małżeństwem na temat NPR. Jak się okazuje, jest to fragment książki. O seksie bez antykoncepcji.
Małżonkowie opowiadają oto o podawaniu sobie rano termometru i o wypytywaniu wieczorem na temat konsystencji wydzielin. Włączam Radio Wnet – znowuż mnie śluz atakuje.
Proszę mi wyjaśnić, dlaczego publiczne opowiadanie o funkcjonowaniu dyskretnych organów i zdradzanie tajemnic alkowy ma byc działalnością pożyteczną, ba! Ewangelizacyjną! Co powoduje, że zwierzanie się z problemów gastrycznych w towarzystwie uchodzi za nieeleganckie, a już informacja o byciu „typem mokrym” – pardon – wcale nieelegancka nie jest?

To jedna sprawa, zewnętrzna. Druga to głębsze przesłanie tych wyznań.
Mówią – katolicy – o „ryzyku” poczęcia. Mówią: „Ufamy i stosujemy NPR”. „Nasze dzieci były planowane niemal co do dnia”. Mówią o ślepym uprawianiu seksu.
Otóż jest to sposób wyrażania się kompletnie mi obcy i moim zdaniem niegodny tak ważnej i świętej sfery. Ryzyko odnosi się do sytuacji pejoratywnej, „ryzyko poczęcia” brzmi źle w ustach sług Boga-Stwórcy. A tym właśnie jesteśmy my, katoliccy małżonkowie.
Dzieci były planowane niemal co do dnia? A nasze były planowane co do nanosekundy, przez Boga-Stwórcę. Podobnie jak wszystkie dzieci kiedykolwiek poczęte. Brzydko brzmi to podkreślanie „świadomego poczynania”, lekko obraźliwie. To co, jeśli nie potrafię wskazać „niemal co do dnia” czasu poczęcia, to znaczy że powinnam się tłumaczyć? Z czego?
A, wiem. Ze ślepego uprawiania seksu. Co to za forma? Co to za język, żywcem z onetu? Niekoniecznie trzeba popadać we wzniosłe i nieco sztuczne sformułowania. Ale sługa Boga-Stwórcy nie mówi o miłości cielesnej jak o partii tenisa.

Nie podoba mi się kanonizowanie NPR, ukazywanie go jako drogi ostatecznej i obowiązującej dla każdego małżeństwa. Nie podoba mi się próba upodabniania się do świata: widzisz, świecie, my jesteśmy równie skuteczni w unikaniu ryzyka poczęcia! A do tego ekologiczni jesteśmy.

Przecież my – katolickie małżeństwa – mamy być sługami Stwórcy. To jest nasz cel i obowiązek! I nie należy się tłumaczyć z „nieświadomych poczęć”, tylko ze świadomego unikania tych poczęć bez ważnych przyczyn. I też niekoniecznie w wywiadzie, a raczej w konfesjonale. Świat tego nie zrozumie, zapewne. Ale znowu – czy to jest naszym celem?
I ja wiem, to straszne, że ileś tam procent katolickich z nazwy małżeństw akceptuje i stosuje antykoncepcję. Tylko nie wiem, czy właściwym na to lekarstwem jest tłumaczenie, jak super skuteczne i jednoczące do tego jest wspólne dokonywanie pomiarów.
Ble. Sorry.

Marcelina