Jak dostać bana na Facebooku?

„Dajemy użytkownikom możliwości wyrażania swoich poglądów i poruszania spraw, które są dla nich ważne”, deklaruje Facebook w swoim regulaminie. Ale nie wszystkie poglądy i sprawy są mile widziane. Doświadczyłem tego na własnej skórze, kiedy udostępniłem mema polemizującego z argumentami Strajku Kobiet. „Dostaniesz za to bana” – skomentowała bardziej doświadczona znajoma. Już po kilku godzinach okazało się, że miała rację.

Każdy, kto podejmował dyskusję w obronie życia, zetknął się z tą wredną retoryką: „A ile dzieci z zespołem Downa adoptowałeś?” Żadnego? Czyli nie masz prawa się odzywać i masz zaakceptować fakt, że takie dzieci będą zabijane. Oszustwo polega na tym, że te kwestie nie mają żadnego związku. Każdy człowiek ma prawo do życia niezależnie od tego, czy znajdą się chętni, aby go przyjąć do rodziny. Gdyby to rzeczywiście miało się ze sobą wiązać, to po co by istniały domy dziecka i inne placówki opiekuńcze? Mój mem pokazywał, jak bzdurny jest to argument. „A ilu Żydów adoptowałeś?” – pytał na nim doktor Mengele.

Strzał był celny. W ciągu wieczora mem był udostępniany wiele razy i obejrzało go 12.000 osób. Przed północą zniknął, a wraz z nim moje konto. Wróciło co prawda po 24 godzinach, ale złośliwie okrojone z ważnych funkcjonalności, na przykład pozbawione możliwości publikacji reklam. Złamałem zasady Facebooka propagując ustrój totalitarny. Czyżby? Mój mem niczego nie propagował, był polemiką z argumentami Strajku Kobiet. Jedyną jego winą było to, że był trafny i skuteczny.

Tu dochodzimy do problemu Facebooka i innych serwisów społecznościowych głównego nurtu. Wbrew deklaracjom, są one stroną w sporze cywilizacyjnym i wpływają na niego dając głos jednym, a uciszając drugich. Skoro pracownik Facebooka odpowiedzialny za moderację z taką zapiekłością postanowił mnie ukarać, to musiał rozumieć kontekst mema i wykorzystał swoje uprawnienia, aby w ten sposób na niego odpowiedzieć. Jest to poniekąd cenne, bo mamy czytelną deklarację, kto siedzi po drugiej stronie ekranu.

Czy na Facebooku jest miejsce dla katolików? Tak, dopóki za bardzo nie chcą zmieniać rzeczywistości. Mogą siedzieć w zamkniętych grupkach i zajmować się prowadzeniem wewnątrzkościelnych sporów. To nawet lepiej, przynajmniej mają zajęcie. Ale jeżeli ktoś zyska za dużą publiczność, to szybko dostanie po łapach. Dwa tygodnie temu Tomasz Samołyk, który jak mało kto dba o wyważoną formę wypowiedzi, dostał ostrzeżenie od YouTube w postaci zdemonetyzowania nagrania, w którym rozmawiał z siostrą zakonną. „Wy nam tutaj Samołyk nie podskakujcie, bo wasze nagrania wylądują w koszu”, tak mówią soszal media, na razie dobrotliwie kiwając palcem. Z kolei Rafał Ziemkiewicz w swoim codziennym vlogu wciąż wspomina o „algorytmach”, przed którymi musi się bronić pomijając różne słowa, czy tematy.

Pamiętam z dzieciństwa wydania „Tygodnika Powszechnego”, w których redakcja zostawiała białe prostokąty po artykułach zdjętych przez cenzurę. Tak, to były oczywiście czasy, kiedy TP był pismem opozycyjnym wobec komunistów, choć legalnie wydawanym. Wtedy też stosowano różne szyfry, czy gry słowne, jak to dziś Ziemkiewicz. Pytanie, czy znowu chcemy wchodzić do tej samej rzeki? Ja nie mam na to najmniejszej ochoty. Dlatego szukam mediów społecznościowych tam, gdzie wzrok Marka Zuckerberga nie sięga. Od 15 lat istnieje forum http://wielodzietni.org, które przetrwało powstanie społecznościowych gigantów. Bardzo ciekawym projektem jest Fediwersum, czyli sieć setek niezależnych serwerów, które oferują usługi podobne do Facebooka, ale których nie można kupić, ani ocenzurować. Sam dołączyłem do niej tworząc serwer https://ipolska.pl.

Z moich licznych rozmów wyłania się natomiast poważny problem po „naszej stronie”. Katolicy kochają Facebooka i Twittera gorącą miłością ofiary syndromu sztokholmskiego. Im bardziej są gnojeni, tym bardziej nie mogą się z nimi rozstać. Padają oczywiście słowa o zasięgach i monetyzacji. Z tym, że i zasięgi i monetyzacja mogą się szybko skończyć, kiedy ten czy inny działacz Antify siedzący w szklanym wieżowcu uzna, że czas prawackich występów się skończył. Kilka kliknięć i wieloletni dorobek zwyczajnie zniknie, jak to się stało w przypadku kanału YT portalu LifeSiteNews. Każdy dzień bez budowy alternatywnych mediów społecznościowych przybliża Was do podobnej klęski. Wasze publikacje już łamią zasady Facebooka, tylko jeszcze o tym nie wiecie.

Maciek
Obraz Mediamodifier z Pixabay