Natrafiłam w dominikańskiej blogosferze na tekst p. Małgorzaty Wałejko, zatytułowany dramatycznie „Halloween, albo zamknięte drzwi katola”. Autorka ubolewa, że doskonała zabawa, w której brały udział jej dzieci, festiwal sąsiedzkiej integracji, feeria życzliwości itp. zostały zakłócone przez złowrogo zamknięte drzwi z wywieszoną karteczką „Nie obchodzimy halloween” plus wykrzykniki. Były to drzwi katolskie, co rozpoznajemy po K+M+B powyżej karteczki.
Potem następuje seria domysłów, jakie robactwo musi toczyć duszę takiego katola, co przed sympatycznymi duszkami zamknął swe drzwi nienawiści.
Następnie mamy optymistyczny wywód o tym, że zbawiony nie musi się obawiać Złego i „przemykać na ugiętych kolanach” w obawie przed opętaniem, w związku z czym wszelkie ostrzeżenia przed Halloween są wyrazem nieprzyjemnego dzielenia ludzi na tych, co mają rację i jej nie mają. W imię – tu cytat – „jakichś zasad”.
Do tego wypowiedzi ks. Halika i Ojca Generała Bruno Cadore, wskazujące na konieczność raczej zbliżenia i urzekania miłością niż separowania się w imię czystości wiary.
Wszystko to bardzo pięknie. Kilkadziesiąt lat odwrócenia uwagi od misji Kościoła walczącego i mamy tęczę oraz kucyki, które plują jadem wyłącznie na swoich, bezwarunkową tolerancją obejmując wszystkich pozostałych.
Przyglądam się okołohalloweenowym przepychankom od kilku lat i nieustannie mnie zdumiewa, ile energii wkładają chrześcijanie w przekonywanie siebie nawzajem, że święto, które sataniści uznają za swoje i bardzo istotne, wcale takie nie jest. Furda wypowiedzi samych satanistów, furda tym bardziej ostrzeżenia ze strony księży czy papieży, na pewno tkniętych tym samym duchem „izolowania się w imię jakichś zasad”. Jak to jest, że słowa Franciszka, zwykle podchwytywane w lot (kiedy brzmią dostatecznie „fajnie”) tym razem pozostały kompletnie niezauważone, kolportowane tylko na „dziwnych” portalach? A Papież wypowiedział się równie stanowczo jak kiedyś Benedykt XVI o Harrym Potterze, co takoż zostało z wdziękiem puszczone mimo uszu.
To nie chodzi o przemykanie na ugiętych kolanach w lęku przed Szatanem, taka postawa rzeczywiście nie jest właściwa – ktoś taki zapomina, że Bóg zwyciężył. Jednakowoż postawa „jestem zbawiony, nic mi nie grozi, idę na imprezę do Boruty” jest wiecej niż niewłaściwa, bo głupia. Ten, kto pamięta, że Bóg zwyciężył, idzie w Jego armii, w Jego blasku, w Jego chwale i Jego drogą. To nie chodzi o to, że ja mam rację. Chodzi o to, że Bóg ma rację, a ja Jemu wierzę, i jeżeli mnie przed czymś ostrzega, to tam nie lezę. Jeśli święci Piotr i Paweł mówią mi „bacz, żebyś nie upadł”, albo „przeciwnik wasz, jak lew ryczący krąży szukając kogo pożreć” – to nie mam powodu chłopom nie wierzyć, bo widzieli nieporównanie więcej niż ja, doświadczyli bezpośredniej bliskości Jezusa, a i tak orali twarzą o glebę nieraz. I w swojej apostolskiej pracy przemawiali, owszem, na środku rynku, ale nie szli w ramach integracji i urzekania miłością składać ofiar do lokalnej pogańskiej świątyni.
Dlatego ja, mały żuczek, nie wygłupiam się z obchodzeniem Halloween ani nawet Dziadów, ani Kupały. A na Halloween jestem szczególnie cięta, bo dzieci uczą się przebierania w kretyńskie stroje i wyłudzania słodyczy zamiast sprzątania opuszczonych grobów. Proszę mi nie mówić, że jedno drugiego nie wyklucza, bo to nieprawda. Akcent został przełożony z zadumy nad perspektywą wieczności, pamięci o własnych prywatnych Świętych, modlitwy za dusze opuszczone – na idiotyczne duszki, dyńki i potworki. Nawet aktorzy kwestujący na Powązkach czy Rakowickim stali się nagle nieco anachroniczni, bo grobbing jest tylko obciachową tradycją (tu można porechotać z rewii mody i grających zniczy; z dorosłych ludzi, którzy sobie poprzedniego wieczoru malują trupie mordy na twarzy, rechotać nie wypada).
Żeby jeszcze te biedne polskie dzieci nie miały innych okazji do przebieranek albo chodzenia po domach sąsiadów. Mamy długi karnawał, mamy czas maskarad, kuligów i kolędników. A, pardon „kolędników już nie ma”. Po pierwsze – nieprawda, są, całkiem liczni. A po drugie – rzeczywiście, oto jest niepodlegość myślenia: zanika własna tradycja, spójna z wyznawaną religią, to zamiast ją wskrzeszać przygruchajmy sobie inną, durną i szkodliwą, ale za to masową. I nikt nas nie wytknie palcami, że się izolujemy.
Tylko chciałabym zauważyć, że taki chrześcijanin, który się gorliwie stara „nie izolować”, staje się powoli nie do odróżnienia od pogan, i to nie dlatego, że udało mu się pogan nawrócić. Dwa tysiące lat doświadczenia mówią jasno, że chrześcijanie wtedy zmieniają świat, kiedy do niego nie należą. Żyją w nim, ale do niego nie należą.
Pewnie zamiast wywieszać karteczkę lepiej byłoby otwierać drzwi i każdemu po kolei uprzejmie tłumaczyć, dlaczego nie świętujemy halołinów, a towarzyszącym rodzicom jeszcze dodatkowo wręczać stosowne apologetyczne ulotki. Ale to tak jak ze Świadkami Jehowy, nie każdy się czuje na siłach dyskutować. Komunikat „nie świętujemy” oznacza tyle i tylko tyle. Powyżej wyjaśniono dlaczego.