Złe uczynki to nie tylko złamanie zasad Bożego Prawa, lecz realne odsunięcie się od Stwórcy. Wie o tym dobrze Nieprzyjaciel, dlatego, kiedy tylko uda mu się skusić nas do małej rzeczy, prze dalej, aby pogrążyć nas jeszcze bardziej. Jego głównym celem jest doprowadzenie nas do stanu, w którym bliskość Boga zaczyna nas krępować. Pamiętacie Adama? „Usłyszałem Twój głos w ogrodzie, przestraszyłem się, bo jestem nagi, i ukryłem się” (Rdz 3, 10). Dokładnie tak samo i my postępujemy.
Jedni reagują na to nieczułością, w której zbawienie staje się kwestią mało istotną, inni przeciwnie – przewrażliwionym skrupulanctwem. Każdy grzech urasta do gigantycznych rozmiarów i staje się tak wielką winą, że nie śmiemy nawet spojrzeć w stronę Boga. Choć wydaje nam się wówczas, że korzymy się w pokorze, w rzeczywistości nadmuchujemy balon pychy. Pycha bowiem lubi się chełpić pozorami skromności i uniżenia.
W obu przypadkach stajemy przed realnym problemem, jak wrócić do Boga. Albo właśnie przestało nam na tym zależeć, albo też skupiamy się na rozpamiętywaniu naszej małości. Z pomocą przychodzi nam wówczas – tak mało dziś poważana – rutyna modlitewna. Rutyna działa poza naszymi emocjami, wiąże się z zewnętrznymi zjawiskami, jak wieczorna pora, czy codzienna praca w kuchni. Jeżeli mamy wyrobiony nawyk takiej modlitwy, pojawia się ona samoistnie. Uruchamiam samochód i zaczynam odmawiać Różaniec. Nawet o tym jeszcze nie wiem, ale z każdym „Zdrowaś Maryjo” spływa na mnie strumień wody, który zmywa zaschniętą skorupę oddzielającą od Boga. Potem przychodzi radość, że Niepokalana pomogła uporać się z problemem, z którym sam nie dawałem rady.
Warto włączać w takie rutyny także nasze dzieci. Im też czasem może się przydać modlitewny prysznic.
Maciej