Natchnęło mnie na filozofowanie w deszczową niedzielę spędzaną w zaciszu domowym z dziećmi i w oczekiwaniu na wiadomość od Męża… 🙂
Czynniki zewnętrzne mają często duży wpływ na to, jak wygląda nasza codzienność. Zapewne każdy stara się ten wpływ minimalizować, aby mieć poczucie suwerenności i samostanowienia, a przede wszystkim wolności. Bo przecież ta prawdziwa wolność, to nie sprawa braku krat, ale wolnego ducha.
Idąc tym tropem zaczęłam zastanawiać się, jak ma się moja wolność do faktu, że będąc w małżeństwie, większość czasu spędzam oddzielona z dziećmi od męża. Jest to tyleż zależne od nas, co dzisiaj dość trudne do zmiany. Jak więc się odnaleźć, jak radzić sobie w tej przestrzeni małżeńskiej, gdy jest ona tak bardzo okrojona do niewielu dni w ciągu miesiąca? Wiem, że w takiej sytuacji jest wiele rodzin w Polsce. Inne z kolei decydując się na emigrację, zostawiają w kraju dalszych krewnych, przyjaciół, środowisko, dotychczasową pracę (lub jej brak…) i odnajdują swoje spełnienie za granicą. Pozostałe – pewnie w większości – borykając się z prozą życia, walczą o przetrwanie na różnych polach.
Gdzie w tym wszystkim jest miejsce na radość i szczęście…? Ano jest.
Ostatnio, gdy mieliśmy wyjątkowo dobre chwile z Mężem i dziećmi, dzięki Bogu dotarło do mnie, że owszem – ilość (tego dobrego czasu) się liczy – ale ważniejsza jest jakość. Ona decyduje tak naprawdę o jakości całego życia. Nam jest dane od dawna przeżywać jedynie część czasu razem. Dlatego postanowiłam przede wszystkim zauważać, a potem cieszyć się świadomie z KAŻDEJ dobrej chwili, nie bagatelizować ich, nie mówić „mnie się to należało” lub „to nic takiego”. Cieszyć się jak z największego i niezasłużonego daru – bo te dobre chwile są tego warte. Zmieniła mi się przez to perspektywa na całe życie. Skoro doświadczam szczęśliwych chwil, to w całym rozrachunku i życie staje się szczęśliwe, pomimo trudności i braków. I dla tych chwil ulotnych i zbyt krótkich być może, warto żyć, warto się trudzić. Są one „depozytem” na trudniejsze momenty i podwaliną, na której można się oprzeć w Bogu.
Może nie dzieją się rzeczy spektakularne, ale zawsze, ZAWSZE znajdą się jakieś dobre zdarzenia, które mogą cieszyć, jeśli … jeśli nie mijają zignorowane, niezauważone lub zbagatelizowane… I choć sytuacja zewnętrzna pozostaje zwykle bez zmian, wewnętrzna przestrzeń wolności i dystansu ma szansę powiększać się. Sens życia leży w tym dobru, które rzeczywiście zauważamy i którego doświadczamy – i może jeszcze bardziej w tym, którym się dzielimy.
A wiadomość od Męża właśnie nadeszła. 🙂
Basia