Dożyliśmy czasów, w których nie można po prostu powiedzieć, że coś jest dobre. A już na pewno absolutnie i z żadnej strony nie można powiedzieć, że coś jest złe. Jeżeli powiem, że dobrze jest, kiedy dzieci rodzą się w małżeństwie, dyskryminuję konkubinaty. Tak właśnie.
Jeśli powiem, że edukacja domowa ma wiele zalet, obrażam nauczycieli. Jeśli stwierdzę, że Bóg pomaga w wychowaniu gromady dzieci – jestem ważniaczką z jedynie słuszną wizją.
Ta „jedynie słuszna wizja” jako zarzut szczerze mnie dziwi. Czy naprawdę przekonanie o słuszności jakiejś drogi jest dziwne, niewłaściwe? Czy powinnam siedzieć z mordą w kubeł, skoro moje życie jest takie obrzydliwie – zdaniem niektórych – świętoj.bliwie idealne?
Ani to prawda o tym idealnym życiu, ani o konieczności siedzenia cicho. Żyjemy, po prostu. Z różnymi rzeczami się użeramy, mamy wiele problemów. Ale doświadczamy też realnej Bożej pomocy, a także świetnie się bawimy ucząc w domu i zaznajemy wielkiego szczęścia, przyjmując kolejne dzieci. Tak jest, przepraszać za to nie zamierzam.
I o ile homeschooling do zbawienia zupełnie nie jest potrzebny, o tyle już kwestie teologii małżeństwa nie są opcjonalne. Dla katolików na pewno nie są, a śmiem twierdzić, że monogamiczny, nierozerwalny związek jest obiektywnie najlepszym środowiskiem do wychowania dzieci i już. Przecież nie oznacza to, że będę pluć pod nogi tym „z innych opcji”. Ale nie zgodzę się też na rolę pani z niszy, która swój pogląd może wyrazić ewentualnie innym równie zmutowanym paniom. W kruchcie. Widzę, jaka jest rzeczywistość, i próbuję po prostu pokazać, że niekoniecznie trzeba się jej poddawać, podporządkować,uznać, że miliony much nie mogą sie mylić. Nie mam poczucia lepszości własnej, zupełnie. Ale mam poczucie lepszości Pana Boga i przekonanie, że różne reguły i zalecenia nie służą udupieniu człowieka, tylko jego ochronie. Również dlatego, że kiedyś je łamałam i wyszła z tego tylko kupa nieszczęścia, i tak dość mała, zważywszy na moje wysiłki w celu zepsucia sobie życia jeszcze bardziej.
Jakoś nas Najwyższy przez różne przygody przewlókł i jest to dla mnie lekcja podwójna: że nikogo nie można skreślić i że nie wolno milczeć. My, wielodzietne katolskie ofiary patriarchatu, nie mamy za co przepraszać. To nas powinno się przepraszać w każdej feministycznej wypowiedzi. „Uważam, że małżeństwo jest opresją – oczywiście, rozumiem i przyjmuję, że wiele kobiet myśli i żyje inaczej i bardzo przepraszam, jeśli je uraziłam moją wypowiedzią”.
Nie da się? A to z jakiej paki my mamy tak robić?
Marcelina