Polegam. Legam. Leżę. Przegrywam. Walka o czysty i uporządkowany dom to moje Waterloo, Alamo, Little Big Horn, Żółte Wody i nurt Elstery.
Chlup.
Nie umiem efektywnie sprzątać, miotam się od kuchni do łazienki, usypuję kolejne kupki „posegregowanych” rzeczy, które ktoś przewraca, zanim dotrą na swoje miejsce.
Dziecięcy pęd twórczy na pewno nie pomaga. Codziennie dostaję kilka laurek lub miniaturowych obrazków, pieczołowicie wyciętych (podłoga zasłana ścinkami, kredki rozsypane). Trzylatek z wielką pasją, siłą i precyzją miota różne pociski, przede wszystkim gumowe angry birds (maaaaaamooo, wyjmij mi ptaka berdsa, wpadł za kanapę, odsunąłem już). Najstarszy rozwleka po domu książki i klocki lego. Ledwo skończę ogarniać po śniadaniu, przyłażą z pytaniem o obiad. Wieczorem ogarniają z grubsza, chowają zabawki do właściwych pudeł, ale zawsze na środku zostaje jakaś absolutnie konieczna konstrukcja, której nie wolno psuć.
I jeszcze koty sypią kłakami i zapełniają kuwetę. I jeszcze tony prania: w koszu na brudne, w pralce do rozwieszenia, na suszaku do zdjęcia, na kupkach do odniesienia do właściwych szuflad. Neverending story.
I teraz mam do wyboru: albo zamienię się w jędzę, zrzędzącą hausfrau ze ścierą, albo zaakceptuję niedoskonałość mieszkania, niepoukładane ciuchy w szafach i szufladach, porozkładane książki, wiecznie zadeptaną podłogę w łazience. Bo o ile dzieci są w stanie po sobie pozbierać, rozładować zmywarkę, nakarmić koty, to jednak wielu rzeczy jeszcze nie potrafią, na przykład wyjąć koszulki z połowy stosu bez przewracania go.
A kiedy M. wraca z pracy, to niekoniecznie marzy o szorowaniu ubikacji. Pewnie, sprzątamy razem, wieczorne ogarnianie robimy razem, ale też razem marzymy, żeby wreszcie usiąść, zamiast pucować ten pieprzony blat, który i tak nazajutrz będzie równie brudny.
Morału nie ma, jest tylko nieśmiała nadzieja, że może będzie kiedyś lepiej, a może któreś z dzieci okaże się pedantem i będzie czyścić fugi szczoteczką do zębów z własnej nieprzymuszonej. Póki co moją tajną bronią jest częste zapraszanie gości, bo na ich cześć dziecięta starają się bardziej. Dorośli też.
Casem rozważam zaproszenie Anthei Turner, ale musiałabym najpierw na dwa tygodnie przestać sprzątać, żeby osiągnąć odpowiednio dramatyczny efekt. Ale na serio chciałabym, żeby mnie ktoś NAUCZYŁ sprzątać szybko, sprawnie, trwale (np. jak przyspawać równo ułożone koszulki, zanim ktoś je znowu, *&^%$#@@, wywali).
W niebie podobno jest mieszkań wiele. Mam nadzieję, że z usługą sprzątania w standardzie.
Marcelina