Taki oto jest przedmiot waszego zawodu; taka tajemnica jego wielkości: czuwać troskliwie nad ową przedziwną i milczącą kołyską, w której zarodkom złożonym przez rodziców Bóg daje duszę nieśmiertelną, udzielać waszej opieki matce i przygotowywać szczęśliwe urodzenie się dziecka, które matka w sobie nosi. Skoro się rozważy tę przedziwną współpracę rodziców, Boga i przyrody, dzięki której na świat przychodzi nowa istota ludzika, stworzona na obraz i podobieństwo Boże (Gen. 1, 26 – 27), jakże można by nie doceniać tej wielkiej współpracy, jaką wy, położne, dodajecie do tego dzieła? Heroiczna matka Machabeuszów mówiła do swoich dzieci: „Nie wiem, jak się ukazaliście w żywocie moim, bo nie ja ducha i duszę wam darowałam i życie i każdego członki nie ja spoiłam; ale Stworzyciel świata, który sprawił człowiecze narodzenie i który wynalazł poczęcie wszystkich rzeczy”. (2 Mach. 7, 22). Dlatego każdy, kto się zbliża do kołyski rodzącego się życia i przy niej w ten, czy inny sposób pracuje, powinien poznać ten porządek, który z woli Bożej ma tam być zachowany; powinien poznać prawa, które rządzą tym porządkiem. Nie myślimy tu o prawach wyłącznie fizycznych, biologicznych, którym z konieczności podlegają czynniki bezrozumne i ślepe siły, ale mówimy o prawach, których wykonanie i skutki powierzone są wolnej i dobrowolnej współpracy człowieka. Ten porządek sprawny, ustanowiony przez najwyższy Rozum, prowadzi do celów zamierzonych przez Stwórcę. Obejmuje on pewne zewnętrzne czynności człowieka oraz wewnętrzną decyzję wolnej woli; obejmuje wykonanie i zaniedbanie tych praw. Przyroda oddaje na usługi człowieka cały łańcuch związanych ze sobą przyczyn, z których łącznego działania ma powstać nowe życie ludzkie. Jest obowiązkiem człowieka uruchomić działanie tych sił i przyczyn, a do przyrody należy całe dalsze działanie i doprowadzenie do zamierzonego celu. Skoro człowiek spełnił swoje zadania i wprawił w ruch cały cudowny rozwój życia, jest jego obowiązkiem uszanować bieg tego rozwoju. Nie wolno mu więc wstrzymywać tego biegu przyrody i przeszkadzać naturalnemu rozwojowi życia.
Udział natury i udział człowieka są więc wyraźnie określone. Wasze wykształcenie zawodowe i doświadczenie umożliwiają wam rozpoznanie tego co działa przyroda, oraz tego co działa człowiek. Wy znacie prawa i normy, które rządzą przyrodą i człowiekiem. Sumienie wasze, oświetlone światłem rozumu i światłem wiary, pod kierunkiem władzy, ustanowionej przez Boga, uczy was, jak daleko sięga działanie dozwolone a gdzie zaczyna się ścisły obowiązek niedopełnienia czynów zakazanych.
W świetle tych właśnie zasad – zamierzamy teraz podać wam niektóre uwagi o apostolstwie, do którego zobowiązuje was zawód. Każdy zawód, z woli Bożej spełniany, zawiera jakąś misję, ma w sobie jakieś posłannictwo, które trzeba spełniać w wykonaniu praw zawodowych wedle myśli i zamierzeń samego Stwórcy. Czasem trzeba ludziom pomóc, by zrozumieli swój zawód, to jest zawarte w nim sprawiedliwe i święte plany Boga i dobro, jakie dla nich samych wyniknie z wykonania woli Stwórcy.
I. Apostolstwo zawodowe położnych to najpierw działanie ich osobowości
Dlaczego ludzie używają waszej pomocy? Dlatego, bo są przekonani, że znacie swoją sztukę, wiecie, czego potrzebują matki i dziecko, na jakie oboje są narażeni niebezpieczeństwa, jak te niebezpieczeństwa usunąć lub przezwyciężyć. Oczekuje się od was rady i pomocy, naturalnie nie absolutnej, ale w granicach ludzkiego rozumu i ludzkiej możliwości, odpowiednio do postępu i stanu obecnej nauki i praktyki położniczej.
To wszystko, czego ludzie spodziewają się po was. Ponieważ ludzie mają do was zaufanie, więc wszystko, co możecie dać ze siebie, to sprawa zaufania do waszej osoby. Wasza osoba zresztą musi budzić zaufanie i to, żeby pokładane w was zaufanie nie było zawiedzione, jest nie tylko waszym żywym pragnieniem, ale także postulatem waszego urzędu, a stąd obowiązkiem sumienia. Dlatego to macie obowiązek uczyć się jak najwięcej i wejść aż na szczyt specjalnej nauki położniczej.
Wysoka wiedza zawodowa jest postulatem i formą waszego apostolstwa. Jeśli w waszym wykształceniu zawodowym okażą się braki, to jakże wasze wypowiedzi w sprawach moralnych i religijnych, związanych z pracą zawodową, będą mogły budzić zaufanie u ludzi? Wasze wystąpienia w dziedzinie moralnej i religijnej będą miały większą wagę, jeśli wy będziecie umiały dla nich nakazać szacunek przez swoją wyższość w pracy zawodowej. Do przychylnej opinii, którą zdobędziecie swoimi zasługami, dołączy się przekonanie, że chrześcijaństwo nie jest wcale przeszkodą w wartościowym wykonaniu zawodu, ale owszem, jest podnietą do pracy i gwarancją jej doskonałości. Ludzie zobaczą wyraźnie, że w wykonywaniu zawodu macie świadomość odpowiedzialności wobec Boga, że w waszej wierze w Boga znajdujecie najsilniejszą pobudkę do pracy z tym większym poświęceniem, im większe są potrzeby – że wasz stanowczy opór przeciw nierozumnym i niemoralnym żądaniom (skądkolwiekby one pochodziły), opiera się na solidnym fundamencie religijnym. Waszą odpowiedzią w tych wypadkach będzie spokojne, niezachwiane „n i e”.
Starajcie się poznać siebie, jakimi jesteście co do waszego osobistego życia, czym jesteście w dziedzinie nauki i doświadczenia. Zobaczycie jak ludzie, ot tak z dobrego serca, będą wam powierzać opiekę nad matką i dzieckiem, jak następnie spełniać będziecie głębokie, milczące apostolstwo, niezwykle skuteczne apostolstwo chrześcijaństwa przeżywanego w pracy i w życiu. Jakże wielki, zaiste, może być wpływ moralny czynności zawodowych, wpływ przy tym człowieka na człowieka, jeśli praca zawodowa opiera się przede wszystkim na dwóch podstawach, którymi są: prawdziwy humanizm i prawdziwe chrześcijaństwo!
II. Drugą cechą waszego apostolstwa będzie: gorliwość w zachowaniu wartości ludzkiego życia i jego obrona.
Trzeba koniecznie świat współczesny pozyskać dla naszej sprawy potrójnym świadectwem: rozumu, faktów, serca. Wasz właśnie zawód stwarza możliwości dania światu tego potrójnego świadectwa. Jest to nawet obowiązkiem waszego zawodu. Czasem jedno wprost słowo, powiedziane w odpowiedniej chwili, z taktem do ojca lub matki, osiągnie już ten cel. Lepiej i jeszcze skuteczniej będzie wpływać na drugich całe wasze zachowanie się i postępowanie, ciche, dyskretne, nacechowane poczuciem odpowiedzialności. Wy, lepiej, niż inni, poznacie i ocenicie, czym jest samo w sobie życie ludzkie, co jest warte w świetle zdrowego rozumu, wobec sumienia, wobec społeczeństwa, Kościoła a zwłaszcza wobec Boga! Wszystkie rzeczy na ziemi Bóg stworzył dla człowieka. Człowiek zaś, w tym, co się tyczy jego istoty i istnienia, stworzony jest dla Boga, a nie dla jakiegoś stworzenia, chociaż jeśli chodzi o jego działania, ma obowiązki wobec społeczności. Otóż „człowiekiem” jest także dziecko, nawet nienarodzone! Jest człowiekiem w tym samym stopniu, z tego samego tytułu, co matka!
Dalej, każda istota ludzka, także dziecko w łonie matki, ma do życia prawo bezpośrednie od Boga, nie od rodziców, ani nie od jakiejś społeczności ludzkiej czy ludzkiego autorytetu. Wobec tego żaden człowiek, żadna ludzka władza, żadna nauka, żadne względy lekarskie, eugeniczne, socjalne, moralne, ekonomiczne nie mogą stanowić jakiegoś ważnego tytułu prawnego do bezpośredniej ingerencji w sprawie innego życia ludzkiego, czyli nikt i nic nie może uprawnić decyzji zmierzającej do zniszczenia życia wprost jako celu, albo jako środka do innego celu, który sam przez się byłby może nawet niezakazany.
Na przykład, ratować i zachować życie matki to cel bardzo szlachetny. Ale zabicie wprost dziecka jako środek do tego celu nie jest dozwolone. Bezpośrednie zniszczenie życia, tzw. życia „bez wartości”, narodzonego lub nienarodzonego, od niedawna masowo praktykowane, nie może być w żaden sposób usprawiedliwione. Dlatego też Kościół zaraz oświadczył zupełnie formalnie, że zabijanie niewinnych ludzkich istot, chocieżby obciążonych jakimiś brakami fizycznymi czy psychicznymi i z tego względu „nieużytecznymi” dla społeczeństwa, a nawet stanowiącymi dlań ciężar, jest przeciwne prawu naturalnemu i pozytywnemu prawu Bożemu i jako takie niedozwolone, chociażby było polecone przez jakiś publiczny autorytet. (Św. Officium, 2 XII 1940 : AAS 32 (1940) 553 – 554). Życie niewinnego dziecięcia jest nietykalne!
Jakikolwiek nań bezpośredni atak, każda usiłowana agresja przeciw życiu dziecka jest pogwałceniem jednego z praw fundamentalnych, bez których niemożliwe jest bezpieczne współżycie pomiędzy ludźmi. Nie potrzebujemy chyba uczyć was szczegółowo o wielkim znaczeniu i doniosłości tego prawa w waszym zawodzie. Zapamiętajcie to dobrze: ponad wszelkimi „prawami” ludzkimi, ponad wszelkimi „wskazaniami” wznosi się nienaruszalne prawo Boże!
Apostolstwo waszego zawodu nakłada na was obowiązek uczenia innych o wartości życia ludzkiego, szacunku dla tego życia, takiego szacunku, jak wy same macie na podstawie waszych zasad chrześcijańskich. Do obowiązków waszego apostolstwa należy brać to życie w razie potrzeby w obronę, chronić bezbronne, jeszcze nienarodzone niemowlę, gdy to okaże się konieczne i będzie w waszej mocy, a tę obronę prowadzić będziecie w oparciu o silę i moc Bożego prawa: „Nie zabijaj!” (Ex. 20, 13). To zadanie obrony stanie nieraz przed wami jako sprawa pilna i najkonieczniejsza. Nie będzie to część najszlachetniejsza i najważniejsza waszego posłannictwa. Bo wasza misja nie jest tylko negatywna, bierna! To praca przede wszystkim konstruktywna, to dążenie do rozwoju życia, budowanie życia i wzmacnianie życia! Dla życia jesteście!
Wlewajcie więc do dusz i serc matki i ojca cześć i szacunek dla niemowlęcia od jego pierwszego kwilenia. Uczcie ich pragnienia posiadania dzieci, uczcie radości, jaką daje dziecko, uczcie przyjmowania dzieci z radością i miłością! Dziecię powstałe w łonie matczynym, to dar Boga! (Ps. 126, 3). To Bóg powierza je opiece rodziców. Z jaką subtelnością, w jaki czarujący sposób opisuje Pismo św. uroczy wieniec dzieci zebranych przy stole u boku ojca. Dzieci to nagroda dla sprawiedliwych. Niepłodność to często kara za grzechy. Słuchajmy, jak poetycznie mówi o tych sprawach natchnione słowo Psalmu (127, 3 – 4): „Żona twoja będzie jako płodny krzew winny – we wnętrzu domu twego. Synowie twoi jako latorośle oliwne wokoło stołu twego”. O złych zaś napisano: „Dzieci jego niech poginą, w jednym pokoleniu niech wygaśnie imię jego”. (Ps. 108, 13).
Skoro tylko dziecię urodzi się, zaraz, jak to czynili dawni Rzymianie, złóżcie je w ręce matki i w ramiona ojca, uczyńcie to z jeszcze większą niż tamci, wzniosłością ducha! Niechże rodzice uświadomią sobie godność i wielkość swego rodzicielstwa, dostojność i powagę władzy, jaka stąd wynika. Niech ten akt będzie aktem wdzięczności dla Stwórcy, wezwaniem błogosławieństwa Bożego, zobowiązaniem do godnego spełnienia zadań, które im Bóg zwierzył. Jeśli Chrystus chwali i nagradza wiernego sługę za to, że powierzone mu talenty przyniosły owoc (Mt. 25, 21), to jakie pochwały, jakie nagrody przeznaczył dla ojca, który zachował i wychował powierzone mu życie ludzkie, a więc wartość wyższą ponad wszelkie złoto całego świata?
Apostolstwo wasze kieruje się głównie ku matce. W matce przemawia silnie głos przyrody, budzi w jej sercu pragnienie dziecka, radość i miłość ku dziecku, wolę i odwagę do rodzenia dziecka i zajęcie się nim później. Matkę atakują jednak z różnych stron sugestie małoduszności i dlatego trzeba wzmocnić głos przyrody i dodać mu akcentu nadprzyrodzonego. I to właśnie wy macie sprawić mniej słowami, ale więcej całym waszym zachowaniem, tak, by młoda matka zasmakowała w pełnieniu swego wielkiego zadania, w wielkości, piękności, wzniosłości dawania życia, które się w niej poczęło, które nosi w swym łonie, piastuje w swoich ramionach. To wy macie sprawić, żeby w jej oczach i w jej sercu pięknością i wzniosłością zajaśniał dar Boga dla niej i jej dziecięcia. Pismo św. podaje rozliczne przykłady błagalnych próśb matek o potomstwo i radosne śpiewy matek wysłuchanych po długim okresie błagania wśród łez o dar macierzyństwa. Boleści, które jako następstwo grzechu pierworodnego wycierpieć musi matka przy wydawaniu dziecka na świat, nawiązują jeszcze silniejsze węzły jedności pomiędzy nią a dzieckiem. Matka miłuje dziecko tym więcej, im więcej kosztowało ją boleści. Z głęboką prostotą i w sposób wzruszający mówi o tym Ten, który stworzył serce matki, Jezus: „Niewiasta, gdy rodzi, boleje, bo nadeszła jej godzina, ale, gdy porodzi dziecię, już nie pamięta swego ucisku z radości, że się człowiek na świat narodził”. (Jan 16, 21). Duch Święty słowami Pawła Apostoła wykazuje wielkość matki i radości macierzyństwa. Bóg obdarza matkę dziecięciem, ale już w tym obdarzeniu powołuje ją do współpracy w rozwinięciu tego kwiatu, którego zarodek złożył w jej łonie. To współdziałanie matki stanie się dla nie drogą do wiecznej szczęśliwości: „zbawiona będzie przez rodzenie dzieci”, (l Tym. 2, 15). Doskonała zgodność rozumu i wiary w tych sprawach daje wam gwarancję, że posiadacie pełną prawdę, że możecie dalej pełnić wasze apostolstwo i zabezpieczać rodzące się życie. Jeśli uda się wam pomyślnie spełnić to wasze apostolstwo przy kołysce noworodka, to nie będzie zbyt trudno w innych sprawach osiągnąć to, co w nich zaleca wasze sumienie, zgodne z prawami Boga i prawami natury, dla dobra matki i dziecka.
Sądzimy, że wam, doświadczonym w tych sprawach nie trzeba już wykazywać, jak konieczne jest to apostolstwo szacunku i miłości dla nowego życia. Dzisiaj bardzo brak właśnie szacunku i miłości dla dziecka. Dzisiaj nierzadkie są, niestety, wypadki, w których nawet ostrożne powiedzenie o tym, że „dzieci są błogosławieństwem”, wywołuje u ludzi sprzeciwy, a nawet kpiny. Więcej mówi się o tym, że „dzieci to ciężar, kłopot wielki”. Jakże bardzo taka mentalność, takie wypowiedzi sprzeciwiają się myśli Bożej, Pisma św., zdrowemu rozsądkowi i przyrodzonym uczuciom?! Jeśli czasem zdarzą się takie okoliczności, w których rodzice, bez naruszenia prawa Bożego, mogą uniknąć tego „błogosławieństwa”, jakim są dzieci, to te rzadkie wypadki siły wyższej nie upoważniają nikogo do wypaczania zasad, do pogardzania matką, która miała odwagę i ambicję dać życie dziecku! Jeśli to, cośmy dotąd mówili, odnosi się do zachowania życia przyrodzonego dziecięcia, to tym bardziej to wszystko domaga się zachowania życia nadprzyrodzonego, które noworodek otrzymuje podczas Chrztu św. Nie mamy bowiem teraz innego sposobu udzielaniu tego życia dziecku, które jeszcze nie doszło do używania rozumu. Posiadanie przez człowieka stanu łaski w chwili śmierci jest bezwzględnie konieczne do zbawienia. Bez łaski nie można osiągnąć szczęśliwości wiecznej, nadprzyrodzonej, dojść do błogosławionego widzenia Boga. Dorosłemu wystarcza w chwili śmierci (gdy nie ma możności otrzymania sakramentów świętych) jeden akt miłości dla zdobycia łaski uświęcającej i uzupełnienia braku Chrztu świętego. Dla dziecka nienarodzonego lub dla noworodka ta droga nie jest możliwa. Jeśli się zważy, że miłość bliźniego nakazuje udzielić pomocy bliźniemu w razie koniecznej potrzeby, i że ten obowiązek jest tym większy i pilniejszy, im większe jest dobro do zdobycia lub zło do uniknięcia, oraz im mniej potrzebujący sam jest zdolny do pomagania sobie lub do ratowania siebie to łatwo zrozumieć wielkie znaczenie Chrztu świętego dla dziecka znajdującego się w obliczu śmierci. Obowiązek zajęcia się tą sprawą spoczywa najpierw na rodzicach dziecka. Będą jednak wypadki nagłe, gdzie nie można ani chwili zwlekać, gdy nie można natychmiast sprowadzić kapłana. Wtedy i do was należy wzniosły obowiązek udzielania Chrztu świętego. Nie zaniechajcie więc tej sprawy i z wielką ochotą i miłością udzielajcie Chrztu świętego i w ten sposób czynnie wykonujcie wasze apostolstwo zawodu. Pociechą i zachętą niech będą słowa Pana Jezusa: „Błogosławieni miłosierni, albowiem oni miłosierdzia dostąpią”. (Mat. 5, 7). Czyż może być miłosierdzie większe i piękniejsze nad zabezpieczenie dziecku możliwości wejścia do wiecznej szczęśliwości w chwili przekroczenia progu śmierci?!
III. Trzecie oblicze waszego apostolstwa to opieka nad matką przez ochotną i wielkoduszną pomoc w pełnieniu jej funkcji macierzyńskich.
Gdy tylko przebrzmiały słowa Archanioła Gabriela, Najświętsza Maryja Panna, odpowiedziała: „Otom ja służebnica Pańska, niechaj mi się stanie według słowa twego”. (Łk. 1, 38). Oto wspaniałe słowo „Fiat”, jedno „tak” w odpowiedzi na powołanie do macierzyństwa! A było to macierzyństwo dziewicze, wyższe niż wszelkie inne, jednak macierzyństwo rzeczywiste, w pełnym i właściwym tego słowa znaczeniu, (cfr. Gal. 4, 4). Dlatego przy odmawianiu modlitwy „Anioł Pański” po wspomnieniu zgody Maryi, wierni zaraz głoszą: „A Słowo stało się ciałem!” (Jan 1, 14).
Jedną z podstawowych zasad porządku moralnego jest ta, że używaniu praw małżeńskich odpowiada szczere, wewnętrzne przyjęcie czynności i obowiązków macierzyństwa. Kobieta idzie drogą wyznaczoną jej przez Stwórcę, do celu, który sam Stwórca wyznaczył stworzeniu. Do wykonania tych czynności Bóg udziela kobiecie uczestnictwa w swojej dobroci, mądrości i wszechpotędze, wedle zapowiedzi Archanioła: „Poczniesz w łonie i porodzisz”. (Łk. 1, 31).
Jeśli więc taki jest fundament biologiczny waszej działalności, to przedmiotem najważniejszym waszego apostolstwa będzie tak działać, żeby utrzymać, rozwinąć, pobudzić u kobiet zmysł macierzyństwa i umiłowania do spełnienia macierzyństwa.
Gdy małżonkowie wysoko sobie cenią zaszczyt budzenia nowego życia i rozwoju jego troskliwie oczekują, wtedy praca wasza będzie łatwa. Wystarczy pielęgnować w nich te uczucia, a skłonności do przyjęcia i opiekowania się noworodkiem wynikną już same przez się. Niestety, często bywa całkiem inaczej. Dziecko nie jest pożądane. Co gorzej, ludzie boją się dziecka; Jakże w takich warunkach może zaistnieć gotowość przyjęcia macierzyństwa? Tu właśnie wasze apostolstwo ma rozwinąć skuteczną akcję. Zacznie się ona od tego, że nie udzielicie współpracy do żadnego czynu niemoralnego. Następnie, działać będziecie pozytywnie, a więc postaracie się, żeby w sposób umiejętny, delikatny, wytrwały usunąć uprzedzenia, mylne pojęcia, małoduszne, pozorne względy. O ile to będzie w waszej możliwości, pomóżcie do usunięcia przeszkód zewnętrznych, jakimi mogą być różne kłopoty, ciężary materialne związane z macierzyństwem. Jeśli więc będzie ktoś u was szukał rady i pomocy, by doprowadzić do urodzenia dziecka i by jego życie bronić, to bez zastrzeżeń będziecie współdziałać! Ale jakże w wielu wypadkach udadzą się do was ludzie, byście im pomogły w przeszkodzeniu urodzenia się dziecka, byście zahamowały rozwój płodu, nie zważając wcale na prawa wynikające z porządku moralnego? Spełnienie tych żądań byłoby poniżeniem waszej nauki i umiejętności zawodowej, stałybyście się współwinnymi czynów niemoralnych! Byłoby to przekreślenie całkowite waszego apostolstwa! W takich wypadkach wymaga się od was, byście się zdobyły na spokojne, ale kategoryczne „N i e”, które nie pozwala na przekraczanie praw Bożych i nakazów sumienia. Wasz zawód zobowiązuje was do jasnego poznania tych praw Bożych, byście innych uczyły poszanowania praw i przykazań Bożych.
Nasz wielkiej pamięci Poprzednik, Pius XI, w swej encyklice Casti Connubii (O Małżeństwie), wydanej 31. XII. 1930 r., ogłosił na nowo uroczyste fundamentalne prawa współżycia małżeńskiego. Wszelki zamach małżonków na sam akt małżeński, na konsekwencje naturalne tegoż aktu, wszelki zamach w kierunku pozbawienia aktu współżycia jego naturalnej mocy przyrodzonej, przeszkodzenie w powstawaniu życia, jest niemoralny! Żadne zalecenia, żadna konieczność nie może zmienić czynności wewnętrznie niemoralnej w czynność moralna dozwolona. (AAS 22 (1930) 259n.).
Zasady te zachowują swoją pełną wartość tak samo dzisiaj, jak ją miały wczoraj i jak ją będą miały jutro i na zawsze, bo to nie jest jakiś nakaz ludzki, ale to jest wyrażenie prawa natury, prawa Bożego!
Te nasze słowa niechże więc będą zupełnie pewną normą w tych wszystkich wypadkach, w których wasz zawód i wasze apostolstwo wymagać będą od was postanowień jasnych i pewnych.
Czymś o wiele gorszym, niż zaniedbanie gotowości w służbie życia, byłby zamach człowieka nie na jeden tylko akt współżycia małżeńskiego, ale na sam organizm ludzki, by przez sterylizację pozbawić go zdolności płodzenia nowego życia. Nauka Kościoła i w tej sprawie podaje jasne i wyraźne normy postępowania. Sterylizacja umyślna, bezpośrednia, zmierzająca do uniemożliwienia płodzenia, jako do środka, albo do celu, jest ciężkim naruszeniem praw moralnych i dlatego jest niedozwolona. Żaden autorytet publiczny nie ma prawa, nawet pod pozorem jakichkolwiek zaleceń pozwalać na ten zamach na organizm ludzki, a tym mniej ma prawo nakazywać sterylizację lub wykonywać ją ze szkodą dla niewinnych. Zasadę tę ogłasza już encyklika Piusa XI o „Małżeństwie” (str. 564 – 565 tamże). Gdy w ostatnich latach coraz częściej stosowano sterylizację, Stolica Apostolska była zmuszoną do ogłoszenia ponownie, wyraźnie, publicznie zasady, że sterylizacja bezpośrednia, czy to na zawsze, czy okresowo, mężczyzny, czy kobiety, jest niedozwolona na mocy praw naturalnych, od których jak wiadomo, Kościół nie ma władzy dyspensowania (Dekret Św. Officium 22 luty 1940 – AAS 32 (1940) 73).
Przez wasze apostolstwo sprzeciwiajcie się, w granicach waszych możliwości tym zgubnym i przewrotnym dążnościom i odmawiajcie w nich waszego udziału!
Staje przed nami inny znowu problem, bardzo poważny: czy i o ile obowiązek gotowości do macierzyństwa da się pogodzić z coraz częstszym w naszych czasach uciekaniem się do okresów naturalnej niepłodności u kobiety, co byłoby niedwuznacznym wyrażeniem woli przeciwnej tej dyspozycji natury.
Słusznie oczekuje się od was, że jesteście dobrze uświadomione co do strony medycznej tej nowej teorii i co do postępów, jakich w tej dziedzinie może jeszcze poczynić nauka. Oczekuje się także od was, że wasze w tej sprawie porady i czynności nie będą opierać się na jakichś popularnych broszurach, ale na obiektywnym naukowym sądzie poważnych i sumiennych specjalistów w dziedzinie medycyny i biologii. Jest obowiązkiem waszym, nie kapłana, pouczać o tych sprawach małżonków, albo prywatnie, albo przez publikacje, mówić im o stronie biologicznej i technicznej tej teorii. Nie dajcie się jednak wciągnąć w propagandę, która nie będzie and sprawiedliwa, ani godziwa. Ale także w tej sprawie wasze apostolstwo domaga się od was, jako kobiet i chrześcijanek, byście poznały zasady moralne, odnoszące się do stosowania tej teorii i byście umiały tych zasad bronić. A tu kompetentny jest jedynie Kościół.
Należy rozważyć dwie możliwości. Jeżeli stosowanie tej teorii oznacza tylko tyle, że małżonkowie mogą używać praw swoich w dniach niepłodności naturalnej, to nie zgłaszamy żadnego sprzeciwu. Bo wtedy małżonkowie ani nie przeszkadzają, ani nie przesądzają wypełnienia aktu naturalnego i jego dalszych, naturalnych konsekwencji. Stosowanie teorii różni się istotnie od wyżej omówionego nadużycia samego aktu. Jeżeli jednak ktoś idzie dalej, tj. dozwala na akt tylko wyłącznie w dniach niepłodności, wtedy takie zachowanie się małżonków musi być dokładniej zbadane.
Tu znowu mamy dwie możliwości. Jeśliby już przy zawieraniu małżeństwa jedno przynajmniej z małżonków miało intencję ograniczyć prawo małżeńskie do samych tylko dni bezpłodnych, tak, że w innych dniach druga strona nie miałaby nawet prawa domagać się tego aktu, to stanowiłoby to brak istotny w konsensie małżeńskim. Pociągałaby to nieważność samego małżeństwa, ponieważ prawo, wynikające z kontraktu małżeńskiego jest prawem stałym, nieprzerwanym, nie mogącym być udaremnionym przez żadną ze stron małżeństwa.
Jeśli zaś to ograniczenie aktu małżeńskiego tylko do dni naturalnej bezpłodności nie odnosi się do samego prawa, ale tylko do używania tego prawa, to ważność małżeństwa nie ulega wątpliwości. Moralna dozwoloność takiego postępowania może być potwierdzona, lub zaprzeczona, zależnie od tego, czy zachowanie trwałe okresów niepłodności opiera się lub nie opiera na motywach moralnych wystarczających i pewnych. Sam fakt, że małżonkowie nie naruszają natury samego aktu i gotowi są przyjąć i wychować dziecko, które mimo ich „ostrożności” przyszłoby na świat, sam przez się nie wystarcza, by zagwarantować uczciwość ich intencji i moralność motywów.
Dlatego tak sądzimy, bo małżeństwo zobowiązuje się do takiego stanu życia, które nadaje pewne prawa, ale każe także wykonywać zadania pozytywne, odnoszące się do samego stanu małżeńskiego. Możemy tu zastosować taką ogólną zasadę: jakiś czyn pozytywny może być opuszczony jeśli poważne motywy, niezależne od dobrej woli tych, którzy są do tego czynu obowiązani, okazują, że ten czyn nie jest na czasie, że nie jest pożądany teraz, – albo motywy te dowodzą, że domagający się czynu pozytywnego (w tym wypadku: rodzaj ludzki, nie może ich słusznie się domagać).
Kontrakt małżeński daje małżonkom prawo do zaspokajania ich naturalnych skłonności, ale również stawia ich w nowym stanie życia, w stanie małżeńskim. Natura sama i jej Stwórca, nakładają na małżonków, czyniących użytek z aktu specyficznego tego stanu, obowiązkowe czynności dbania o zachowanie rodzaju ludzkiego. Jest to czynność charakterystyczna dla stanu małżeńskiego, jego specjalny wkład dla ludzkości, stanowi to wartość właściwą tylko temu stanowi, określa się to słowami: bonum prolis – potomstwo – życie potomstwa. Jednostka i społeczeństwo, naród i państwo, wreszcie sam Kościół, wszyscy w swoim istnieniu zależą od porządku ustanowionego przez Boga, od płodności małżeństwa. Dlatego wejście w stan małżeński, używanie małżeństwa w sposób jemu właściwy i w małżeństwie tylko dozwolony to spełnienie idei małżeństwa, danie potomstwa. Stałe i rozmyślne unikanie spełnienia aktu małżeństwa bez pełnienia jego celu właściwego, wykonywane bez poważnych motywów, byłoby grzechem przeciw samej idei małżeństwa, przeciw samemu celowi małżeństwa.
Od czynu pozytywnego, obowiązującego w małżeństwie, mogą kogoś zwolnić na dłuższy czas a nawet, na cały czas trwania małżeństwa tylko motywy bardzo poważne, ale nie te, które podają tzw. zalecenia, racje medyczne, eugeniczne, ekonomiczne, socjalne. Z tego cośmy wyżej powiedzieli, wynika, że zachowanie okresów bezpłodnych moralnie może być dozwolone w warunkach wyżej wspomnianych i rzeczywiście zachodzących u danych osób. Jeśli zaś wedle rozumnego i słusznego sądu, tych warunków nie ma, albo brak podobnych poważnych warunków osobistych lub wynikających z okoliczności zewnętrznych, wola unikania stale dni płodnych, by nasycić tylko zmysłowość, może pochodzić jedynie z fałszywego poglądu na świat, i życie, z motywów dalekich od prawowitych norm etycznych.
Może ktoś z was zauważy, że w waszej pracy zawodowej spotykacie jednak tak delikatne wypadki, „w których nie można wymagać narażania się na ryzyko macierzyństwa, że raczej należałoby go w ogóle unikać”. „Zachowanie dni bezpłodnych nie daje zresztą dostatecznej gwarancji, albo też z innych względów nie można go zastosować”. W takim wypadku powstaje pytanie: czy w ogóle można wtedy mówić o apostolstwie w służbie macierzyństwa?
Jeżeli zaś, wedle waszego pewnego sądu opartego na doświadczeniu, dane warunki wymagają absolutnie powiedzenia „nie”, czyli wykluczenia macierzyństwa, to wtedy byłoby błędem przymuszać kogoś lub doradzać „tak”. Będzie wtedy chodzić o wypadki pojedyncze, konkretne, nie o kwestię teologiczną, lecz o kwestię medyczną, a ta sprawa należy do waszej kompetencji. W takich wypadkach małżonkowie pytają was nie o stanowisko medycyny z konieczności negatywne, ale szukają u was uznania dla pewnej „techniki” współżycia małżeńskiego, zabezpieczającej przeciw ryzyku macierzyństwa. I tak znowu jesteście wezwane do pełnienia apostolstwa. Nie zostawiajcie więc pytającym nawet cienia wątpliwości co do tego, że nawet w tych ostatecznościach wszelkie sposoby zapobiegające poczęciu, wszelki zamach na życie i rozwój płodu są zakazane i wykluczone przez samo sumienie. Zostaje tylko jedna możliwa droga, to jest zupełna wstrzemięźliwość od pełnienia aktu małżeńskiego. Wasze apostolstwo obowiązuje was, żebyście w tych sprawach miały sądy zupełnie jasne a w ich wypowiedzeniu zachowały spokój i stanowczość.
Zarzuci ktoś może, że taka wstrzemięźliwość jest niewykonalna, że to heroizm niemożliwy do praktykowania. Usłyszycie tego rodzaju zarzuty, będziecie je wszędzie czytać, może nawet będą one głoszone przez takich, którzy z obowiązku i kompetencji, inaczej powinni by mówić.
Podaje się często na to taki dowód: „Nikt nie jest obowiązany do rzeczy niemożliwych. Nie można przypuścić, żeby jakiś rozumny prawodawca chciał swoimi prawami zobowiązywać do rzeczy niemożliwych. Dla małżonków abstynencja na dłuższą metę jest niemożliwa. A więc nie są do niej obowiązani. Prawo Boże nie może nakładać takich zobowiązań”.
Otóż z przesłanek częściowo prawdziwych wyprowadza się tu wniosek całkowicie fałszywy. Wystarczy przestawić człony argumentacji, by się o tym przekonać. „Bóg nie nakazuje rzeczy niemożliwych. Ale Bóg zobowiązuje małżonków do wstrzemięźliwości, jeśli ich współżycie nie może być spełnione wedle praw natury. A więc w tych wypadkach wstrzemięźliwość jest możliwa. Na poparcie tego dowodu mamy naukę Soboru Trydenckiego. Powołując się na św. Augustyna uczy nas Sobór w rozdziale o koniecznym i możliwym zachowaniu praw Bożych: „Bóg nie nakazuje rzeczy niemożliwych, ale gdy nakazuje, poleca uczynić to, co możliwe, i Bóg pomaga, ażeby mógł to spełnić”. (Conc. Trid. Ses. 6, c. 11 – Denz. 804; – Św. Aug. De natura et gratia, c. 43, n. 50 – Migne P. L. v. 44. col. 271). W praktykowaniu waszego zawodu i apostolstwa nie dajcie się więc nigdy sprowadzić na błędne drogi, ani jeśli chodzi o wasze zewnętrzne zachowanie się w tych sprawach, ani jeśli chodzi o wasze wewnętrzne przekonanie. Nie pozwólcie użyć się do jakiejś sprawy przeciwnej prawu Bożemu i waszemu chrześcijańskiemu sumieniu. Byłoby to wielką krzywdą dla współczesnych mężczyzn i kobiet, gdybyśmy ich uważali za niezdolnych do dłuższego trwania w heroizmie. W naszych czasach ludzie dla innych motywów, pod naciskiem twardej konieczności, może w służbie niesprawiedliwości – spełniają heroizmy w stopniu i w zakresie, o których dawniej mówiono by, że są niemożliwe. Dlaczegóż by heroizm w małżeństwie, jeśli naprawdę warunki go wymagają, miałby zatrzymać się u granic namiętności? Przecież to jest jasne, jeśli ktoś nie chce się opanować, że on mógłby się opanować! Kto zaś sądzi, że opanuje się tylko dzięki własnym siłom, bez szukania wytrwale i szczerze pomocy Bożej, ten będzie srodze zawiedziony.
Oto sprawy waszego apostolstwa, mającego prowadzić małżonków w służbie macierzyństwa, nie w sensie ślepej niewoli pod wpływem popędów natury, ale w wykonywaniu praw i obowiązków małżeńskich wedle zasad rozumu i wiary.
IV. Ostatnie wreszcie zadanie waszego apostolstwa to obrona słusznego porządku wartości jak i obrona osoby ludzkiej.
Tak zwane „wartości ludzkiej osoby”, konieczność ich poszanowania, to sprawa, którą od kilkunastu lat coraz więcej zajmują się różni autorzy. W pismach swoich wyznaczają oni nawet samemu aktowi płciowemu osobne miejsce, tak by mógł służyć osobom małżonków. Ich zdaniem, sens właściwy, najgłębszy wykonywania prawa małżeńskiego miałby polegać na tym, że zjednoczenie dwóch ciał jest wyrazem i wypełnieniem duchowego, uczuciowego zjednoczenia dwóch osób.
Rozszerzaniu tych idei zwłaszcza t. zw. „techniki miłości”, służą artykuły, broszury, całe dzieła, konferencje. Daje się w nich młodym matkom różne ostrzeżenia, narzuca się im „przewodników w małżeństwie” a wszystko w tym celu, żeby z bezmyślności, źle pojętej wstydliwości, wskutek nieuzasadnionych skrupułów, „źle nie użyli” tego, co im Bóg ofiaruje w małżeństwie, Bóg, który przecież stworzył także popędy naturalne. Jeśli z pełnego wzajemnego oddania się sobie małżonków powstaje nowe życie, to staje się ono wynikiem, który pozostaje poza, albo na peryferiach „wartości osoby”. Wyniku tego (życia dziecka) nie zaprzecza się, ale ludzie sobie nie życzą, żeby on był w samym ognisku pożycia małżeńskiego.
Według tych teorii, wasze poświęcenie dla dobra życia ukrytego w łonie matki i dla stworzenia warunków sprzyjających szczęśliwemu porodowi miałoby znaczenie podrzędne, drugorzędne.
Otóż, jeśliby taka względna ocena akcentowała wartość osoby małżonków, więcej niż wartość potomstwa, można by bardzo ściśle rzecz biorąc, ocenę tę zostawić na boku. Tak jednak nie jest, tu chodzi o poważne przewrócenie hierarchii wartości i celów, ustanowionych przez samego Stwórcę. Stajemy tu wobec propagandy pewnego kompleksu idei i uczuć, które są czymś wręcz przeciwnym w stosunku do jasnych, głębokich i poważnych idei katolickich. Tu musi nastąpić interwencja waszego apostolstwa. To właśnie wam matki i małżonki powierzają swoje zwierzenia, was pytają o najintymniejsze sprawy z dziedziny pożycia małżeńskiego. Jakże wtedy, świadome swojego posłannictwa, utrzymacie na poziomie znaczenie i wartość prawdy, znaczenie właściwej hierarchii w ocenie czynów małżeńskich, jeśli wy same nie będziecie miały ścisłych wiadomości, nie będziecie umocnione stałością charakteru, konieczną do bronienia tego, co poznacie jako prawdę i sprawiedliwość?!
Prawda zaś jest taka: Małżeństwo jako instytucja naturalna, na mocy woli Stwórcy ma jako cel pierwszorzędny i istotny nie doskonalenie osobiste małżonków, ale rodzenie i wychowywanie nowego życia. Inne cele, chociaż także zamierzone przez naturę, nie są na tym samym stopniu, co cel pierwszorzędny, a tym mniej są wyższe od tego celu, ale raczej są mu istotnie podporządkowane. Te ważne zasady odnoszą się do każdego małżeństwa niepłodnego. Podobnie można by powiedzieć o każdym oku, że jest ukształtowane do widzenia, chociażby w pewnych anormalnych wypadkach, wskutek warunków wewnętrznych lub zewnętrznych, oko nie mogło odbierać wrażeń wzrokowych.
Dlatego też, żeby krótko i wyraźnie przeciąć wszelkie wątpliwości i manowce, które groziły rozszerzeniem się błędnych pojąć co do skali wartości celów w małżeństwie, co do wzajemnego do siebie stosunku tych celów. My sami ułożyliśmy przed kilku laty (10.3.1940) deklarację o hierarchii tych celów, wskazywaliśmy porządek objawiony przez sarną naturę, uznany przez tradycję chrześcijańską, zgodny z tym, czego stale uczyli Papieże, ujęty wreszcie w kodeks prawa kościelnego (kan. 1013, § 1). Niedługo zaś potem, Stolica Apostolską, aby usunąć błędne i sprzeczne opinie, w publicznym dekrecie oświadczyła, że nie godzi się na zdanie pewnych nowszych autorów, którzy nie uznają, że celem pierwszorzędnym małżeństwa jest płodzenie i wychowywanie dzieci, i nauczają, że cele drugorzędne nie są istotnie podporządkowane celowi głównemu, ale są równe i od niego niezależne. (S.C.S. Officii, 1 IV 1944 – AAS 36 (1944) 103).
Czyż przez to chcemy może zaprzeczyć, albo pomniejszyć to, co jest dobrego i sprawiedliwego w wartościach osobistych, wynikających z małżeństwa i jego wykonywania? Na pewno tak nie myślimy. Przecież do płodzenia nowego życia Stwórca przeznacza w małżeństwie istoty ludzkie, mające ciało i krew, ducha i serce, przecież to ludzie, a nie bezrozumne zwierzęta. Ci ludzie mają stać się twórcami swego potomstwa. Stwórca pragnie, by w tym celu stanowili jedność. Pismo święte mówi, że Bóg stworzył człowieka na obraz swój i podobieństwo swoje (Rodz. 1, 27), stworzył mężczyznę i kobietę, postanowił, co często powtarza Pismo św., że „człowiek opuści ojca i matkę, a przyłączy się do żony swojej i tworzyć będą jedno ciało”. (Rodz. 2, 24, – Mat. 19, 5, – Efez. 5, 31).
Taka jest prawda, tak chciał Bóg, żeby było. Nie trzeba jednak spraw wtórnych odłączać od pierwszorzędnej funkcji małżeńskiej, to jest od służby dla nowego życia. Nie tylko wspólnota życia zewnętrznego, ale w ogóle całe ubogacenie osobiste, uposażenie duchowe i umysłowe, wszystko, co w małżeństwie jest tak wzniosłe i głębokie, wszystko z woli przyrody i z woli Boga ma służyć dobru potomstwa. Już z samej swej natury doskonałe życie małżeńskie to doskonałe pełne oddanie się rodziców dobru swoich dzieci. Miłość małżeńska w całej swej potędze i w całej subtelności jest sama w sobie postulatem ofiarnej troski o potomstwo, jest gwarancją wykonania tej troski. (Św. Tomasz, S. Th. 3 p. q. 29, a. 2 im c. Suppl. q. 49, a. 2 ad 1). Nie można jednak sprowadzać wspólnego mieszkania małżonków i spełnienia aktu małżeńskiego do samej tylko organicznej czynności zapłodnienia, gdyż byłoby to zburzeniem ogniska domowego, tej świątyni łaski Bożej, – przemianą w jakieś całkiem zwyczajne laboratorium biologiczne. Dlatego to w allokucji Naszej do Międzynarodowego Kongresu Lekarzy Katolickich (29 IX 1949) wykluczyliśmy z małżeństwa sztuczne zapłodnienie. Akt małżeński, tak jak go natura sformowała, jest czynnością dwóch osób, jest bezpośrednim, (równoczesnym współdziałaniem małżonków. To współdziałanie przez samą naturę działających osób oraz przez właściwość aktu samego, jest wyrazem wzajemnego oddania się, które, jak mówi Pismo św., sprawia jedność dwojga w „jednym ciele”.
To wszystko jest czymś o wiele większym, niż samo złączenie się dwóch zarodków, które mogłoby się dokonać sztucznie, bez naturalnej czynności małżonków. Akt małżeński, z ustanowienia i z woli natury jest współdziałaniem osobistym, do którego małżonkowie w kontrakcie małżeńskim udzielają sobie wzajemnie prawa.
Gdy to działanie w swej formie naturalnej, od początku małżeństwa jest trwale uniemożliwione, to wtedy przedmiot umowy małżeńskiej jest obciążony istotnym brakiem. Powiedzieliśmy w r. 1949: „Nie należy zapominać, że jedynie urodzenie nowego życia, wedle woli i planów Stwórcy zawiera w sobie w przedziwnym stopniu urzeczywistnienie zamierzonych celów. Jest ono równocześnie zgodne z naturą cielesną i duchową i z godnością małżonków oraz z normalnym rozwojem dziecka (AAS 41 (1949) 560).
Powiedzcie tedy narzeczonej lub młodej mężatce, gdy przyjdą na rozmowę o celach i wartościach życia małżeńskiego, że walory (wartości) osobowe, osobiste, czy to z dziedziny ciała i zmysłów, czy z dziedziny duchowej, są rzeczywiście właściwe małżeństwu, ale w skali wartości Stwórca umieścił je nie na pierwszym, ale na drugim miejscu. Dodawajcie i taką drugą uwagę, której niestety grozi zapomnienie. Wszystkie wartości wtórne z dziedziny rozrodczej wchodzą w zakres obowiązków małżonków, gdyż mają stać się twórcami i wychowawcami nowego życia. Obowiązki to wielkie i wzniosłe!, chociaż nie należą do samej istoty pełni życia ludzkiego. Bo gdy nie dochodzi u człowieka do urzeczywistnienia naturalnej czynności rozrodczej, to nie oznacza to w żaden sposób jakiegoś pomniejszenia osoby ludzkiej. Wyrzeczenie się tego urzeczywistnienia, uczynione zwłaszcza z motywów najszlachetniejszych, nie jest pozbawieniem wartości osobowych i duchowych. O takim swobodnym wyrzeczeniu się z miłości dla Królestwa Bożego, powiedział Jezus: „Nie wszyscy to słowo pojmują, ale ci, którym jest dano” (Mat. 19, 11).
Dzisiaj bardzo często ponad miarę wynosi się samą czynność rozrodczą, nawet tę praktykowaną w słusznych i moralnych granicach pożycia małżeńskiego. Jest to błąd, aberracja, przewrotność. Tak bowiem powstaje niebezpieczeństwo zejścia na manowce duchowe i uczuciowe, tak mogą powstać przeszkody niszczące uczucia dobre, szlachetne zwłaszcza u młodzieży nie mającej doświadczenia, nie znającej rozczarowań, które przynosi ze sobą dalsze życie. Jakiż człowiek normalny, zdrowy duchowo i cieleśnie, chciałby należeć do tych, którzy cierpią na niedorozwój charakteru i ducha?
Oby wasze apostolstwo mogło tam wszędzie, gdzie wykonujecie wasz zawód, oświecać umysły, wpajać im sprawiedliwy porządek wartości, by ludzie z tym porządkiem uzgadniali swoje przekonania i swoje postępowania.
Ten Nasz wykład o apostolstwie waszym byłby niezupełny, gdybyśmy nie dodali kilku słów o obronie godności ludzkiej, w sprawie używania popędu rozrodczego.
Ten sam Stwórca, który w swej dobroci i mądrości raczył dla zachowania rodzaju ludzkiego posłużyć się pomocą mężczyzny i kobiety, łącząc ich w małżeństwo, ten sam Stwórca sprawił także i to, że małżonkowie w tych czynnościach doznają przyjemności i szczęśliwości cielesnej i duchowej. Gdy więc małżonkowie szukają i używają tych przyjemności nie czynią niczego złego, korzystają tylko z tego, co im Stwórca przeznaczył.
I w tym jednak małżonkowie powinni umieć utrzymać się w granicach słusznego umiarkowania. Podobnie jak w używaniu jedzenia, i napojów, tak i w sprawach płciowych, nie powinni bez hamulców poddawać się popędom zmysłowym. Norma słuszności w tych sprawach niech będzie taka: Używanie naturalnej dyspozycji rozrodczej jest moralnie dozwolone tylko w małżeństwie, w służbie małżeństwa, wedle hierarchii celów małżeństwa. Wynika z tego, że tylko w małżeństwie i przy zachowaniu wyżej podanej normy dozwolone jest pragnienie i używanie przyjemności i ich zaspokajanie. Używanie rozkoszy podlega prawu działania, z którego to działania wynika rozkosz, a nie odwrotnie: działanie dla rozkoszy. To prawo, rozumnie tak wyraźnie uzasadnione, odnosi się nie tylko do samej substancji aktu, ale także do okoliczności działania. Czyli: zostając w granicach substancji aktu, można zgrzeszyć w sposobie dokonywania go.
Przekraczanie tej normy jest tak stare, jak sam grzech pierworodny. W naszych czasach grozi niebezpieczeństwo, że zatraci się sama norma! Nawet wśród katolików są tacy, którzy słowem lub pismem usiłują wykazać konieczność pewnej „autonomii”, wskazać jakiś osobny cel, jakąś osobną wartość popędów płciowych, zmysłowości i jej wykonywania, niezależnie od płodzenia nowego życia. Ci ludzie chcą poddać nowym badaniom całą tą sprawę, chcieliby ustalić nowe normy w miejsce porządku ustalonego przez Boga. Nie uznają innego hamulca dla sposobu zadowolenia instynktu płciowego, jak tylko zachowanie samej istoty aktu pochodzącego z instynktu. Zamiast moralnego obowiązku panowania nad namiętnościami nastąpiłaby swoboda używania popędów i kaprysów natury na ślepo, bez żadnych hamulców. To wszystko, prędzej czy później może spowodować wielkie szkody dla moralności, dla sumień ludzkich i dla godności człowieka.
Jeśliby natura zmierzała wyłącznie, albo na pierwszym miejscu, tylko do wzajemnego oddania się i posiadania małżonków w radości i w miłości, – gdyby ten akt przeznaczyła tylko na to, żeby ich uczynić w najwyższym stopniu szczęśliwym w ich osobistym życiu – a nie po to, by małżonków pobudzić do służby nowemu życiu, – to Stwórca byłby ustanowił inny plan formowania i używania aktu płciowego. Tymczasem widzimy, że w nim wszystko podporządkowane jest i skierowane do jednego celu: urodzenie i wychowanie potomstwa, czyli do pierwszorzędnego celu małżeństwa, jako źródła i początku życia!
Potworne fale hedonizmu, dążenie do nasycenia rozkoszy, do wygodnictwa, atakują świat współczesny, grożą potopem myśli, pragnień i celów małżeństwa, a stąd grożą poważne niebezpieczeństwa i ciężkie szkody dla głównego celu małżeństwa.
Ten antychrześcijański hedonizm nie wstydzi się przedstawiać siebie w formie doktryny i wpajać ludziom pragnienie coraz większego przeżywania rozkoszy w przygotowaniu i wykonywaniu aktu pożycia małżeńskiego. Postępują – uczą tak – jak gdyby w pożyciu małżeńskim całe prawo moralne zajmowało się tylko regularnym wykonywaniem samego aktu, jak gdyby wszystko inne, jakkolwiek czynione, było już usprawiedliwiane przez samo wynurzanie wzajemnych uczuć, uświęcone przez Sakrament Małżeństwa, zasługując na pochwałę i nagrodę w obliczu Boga i sumienia. Odrzuca się zupełnie troskę o godność człowieka, godność chrześcijanina, a właśnie poczucie tych godności nakłada hamulce przeciw ekscesom zmysłowości.
Otóż nie można takich poglądów przyjąć! Wielkość i świętość moralnych praw chrześcijańskich zakazują niepohamowanego zaspokajania popędu płciowego, używania tylko rozkoszy. Prawa te nie pozwalają człowiekowi jako istocie rozumnej tak dalece dać się opanować namiętnościom co do samej substancji aktu, jak też co do okoliczności.
Niektórzy usiłują wykazać, że szczęście w małżeństwie zależy wprost od wzajemnego używania rozkoszy w pożyciu małżeńskim. Tak nie jest! Szczęście w małżeństwie jest wprost zależne od wzajemnego szacunku pomiędzy małżonkami, szacunku obejmującego także ich sprawy intymne. I jest tak nie dlatego, że mieliby uważać za niemoralne i odrzucać to, co im powierzają natura i jej Stwórca, ale dlatego, że ten szacunek, że ich wzajemna dla siebie cześć jest jednym z najsilniejszych czynników miłości czystej i przez to właśnie tym bardziej czułej i bardziej subtelnej.
W waszej więc pracy zawodowej, o ile tylko możliwe, przeciwstawiajcie się temu atakowi wyrafinowanego hedonizmu, pozbawionego wszelkich wartości duchowych i dlatego niezgodnego małżonków chrześcijańskich. Wykazujcie, jak natura dała rzeczywiście człowiekowi instynktowne pożądanie rozkoszy, jak je potwierdza w prawowitym małżeństwie, nie jako cel sam w sobie, ale jako służbę dla życia! Oddalajcie od waszych dusz wszelki kult rozkoszy, czyńcie wszystko, co możliwe, by przeszkadzać rozszerzaniu się literatury, która uważa się za uprawnioną do opisywania szczególików z intymnych przeżyć małżeńskich pod pozorem nauczania, kierowania, zabezpieczania małżonków. Dla zabezpieczenia zaniepokojonych sumień małżonków wystarczy przeważnie sam ich zdrowy rozum, ich naturalny instynkt, krótkie pouczenie o jasnych i prostych zasadach moralności chrześcijańskiej. Jeśliby w jakichś wyjątkowych wypadkach narzeczona, czy młoda mężatka potrzebowała wyjaśnień obszerniejszych to do was będzie należało podać im delikatnie wyjaśnienia zgodne z prawem i zdrowym sumieniem chrześcijańskim.
Cała ta Nasza nauka nie ma nic wspólnego z manicheizmem, czy jansenizmem, jak to niektórzy usiłują przedstawić, by usprawiedliwić samych siebie. Nauka Nasza to tylko obrona godności małżeństwa chrześcijańskiego, obrona godności osobistej małżonków!
Służenie temu celowi jest w naszych czasach szczególnie wielkim obowiązkiem waszego zawodowego posłannictwa!
Tak doszliśmy do końca rozważań, które chcieliśmy wam podać. Zawód wasz otwiera przed wami szerokie pole apostolstwa w różnych dziedzinach. Przed wami – apostolstwo nie tylko słowa ale także apostolstwo działania i przewodnictwa! Apostolstwo to będziecie mogły sprawować skutecznie tylko wtedy, gdy same dokładnie będziecie znały cel waszego posłannictwa, środki do jego osiągnięcia, jeśli będziecie miały silną i zdecydowaną wolę, opartą na głębokich przekonaniach religijnych, natchnioną i wzmocnioną przez wiarę i miłość chrześcijańską!
Prosimy Boga, by udzielił wam wielkiej swej mocy, światłości i pociechy. Udzielamy wam z całego serca, jako zadatek obfitych łask niebiańskich Naszego Błogosławieństwa Apostolskiego.