Podczas spotkania rodzinnego u znajomych, chłopcy nieustannie toczyli bitwy. Dorośli się irytowali, aż bitew zabronili. Wtedy dzieci zaczęły się bawić w porwania. Było to mniej uciążliwe od wojen, ale ofiary porwań głośno lamentowały i wreszcie dorośli też wprowadzili zakaz. Wydawało się, że agresywne instynkty zostały raz na zawsze poskromione, kiedy znowu zrobiło się zamieszanie.
– Co wy znowu robicie? – pytali zirytowani dorośli. – Przecież zabroniliśmy wam toczyć bitwy i się porywać!
– Wcale nie zamierzamy tego robić – odpowiedzieli chłopcy – teraz będziemy się rozstrzeliwać.
Nie po raz pierwszy rodzicielski pacyfizm poniósł tam klęskę. Warto pamiętać, że wojenne zabawy, póki toczone w bezpiecznych granicach, są tak samo potrzebne, jak oglądanie grzecznych książeczek. Małe kotki spędzają dzieciństwo nieustannie bawiąc się w polowanie i walkę z innymi kotami. Kiedy dorastają, potrafią sobie poradzić w kocim życiu. Człowiek także musi wkładać dużo wysiłku, aby zaspokoić różne potrzeby i aby ułożyć relacje z innymi ludźmi, niekoniecznie sobie przyjaznymi. Wojenne zabawy pomogą zatem dzieciom rozwijać siłę woli, spryt i odporność na niepowodzenia. Pomogą rozwijać etos rycerski, uczyć się gry fair i pomocy słabszym. Będą też zachętą do poznawania historii i techniki. Rolą rodziców nie powinno być tłumienie wojowniczych skłonności, lecz ich modelowanie w konstruktywny sposób. Wtedy będzie można uniknąć odradzania się ich w dziwacznych formach, jak w historii opisanej na wstępie.
Wielu rodziców odczuwa wstręt do zabawek militarnych. Pewna mama konsekwentnie broniła swojego domu przed plastikowymi pistoletami. Skapitulowała dopiero wtedy, kiedy jej syn w zabawie udawał, że strzela ze skarpetki. Dlatego zamiast się bronić przed militariami, szukajmy rozwiązań konstruktywnych. Znajdźmy plastikową replikę broni historycznej, pokażmy dziecku oryginalny egzemplarz w muzeum, pozwólmy mu odnaleźć znajomy karabin w albumie historycznym. Nie bójmy się dziecięcych wojen.
Maciej Tryburcy