Seksualizacja dzieci – gender, WHO, seksedukacja. Na czym polega problem?

W najbliższy piątek Krakowska Akademia Mamy Róży zaprasza na prezentację „Stop seksualizacji naszych dzieci”, przedstawioną przez Mirsława Strumińskiego.
Modne ostatnio i często poruszane zagadnienia seksedukacji czy gender u wielu osób budzą raczej wzruszenie ramion niż niepokój. Trudno też o merytoryczny przekaz, w sporach dominują raczej skrajne emocje. Na piątkowym spotkaniu pan Mirosław Strumiński, pedagog, familiolog, jeden z inicjatorów akcji „STOP seksualizacji naszych dzieci” postara się precyzyjnie i spokojnie wytłumaczyć założenia i szczegóły programu edukacji seksualnej, którą wprowadza się w polskich szkołach (i czasem przedszkolach). Warto tego posłuchać, nazbierać argumentów i wyrobić sobie opinię.

Spotykamy się o 10.00 w Sanktuarium bł. Jana Pawła II w Łagiewnikach, tam gdfzie zwykle – sala w wieży „Caritas, na prawo od górnego kościoła. Bardzo prosimy o krótkie potwierdzenie obcności drogą mailową: akademia.krakowska@mamaroza.pl
Dzieci jak zawsze mile widziane, panie opiekunki jak zawsze gotowe do zabawy.

Do zobaczenia!

Warszawa – Akademia Mamy Róży, 14 lutego o 10.00!

Serdecznie zapraszamy na spotkanie Akademii Mamy Róży, które odbędzie się już w piątek 14.02 o godz. 10.00 w Domu Pielgrzyma Amicus, przy ul. Hozjusza 2 (metro pl Wilsona).
Wykład poprowadzi Paweł Wolinski, który przedstawi wyniki bardzo interesujących badań:
„Czy rodzice przestali już wierzyć w wychowanie?
Postawy rodziców w badaniach Fundacji Mamy i Taty.”

1. Czym jest dziś wychowanie?
2. Kim jest dobrze wychowane dziecko?
3. Dobry rodzic? – co myślą o sobie współcześni rodzice.
4. Kary i nagrody czyli narzędzia wychowawcze w praktyce.
5. Seriale, celebryci, internet – w poszukiwaniu współczesnych wzorów i inspiracji wychowawczych?
6. Rodzice jutra?

Paweł Woliński – 46 lat, mąż, ojciec czwórki dzieci. Od roku 2009 zaangażowany w projekty społeczne na rzecz rodzin i polityki rodzinnej (Fundacja Mamy i Taty, Związek Dużych Rodzin 3+., Familion.pl).

Serdecznie zapraszamy.

Dziećmi zajmą się oczywiście wykwalifikowane opiekunki, a po wykładzie będzie możliwość napicia się kawy, herbaty, zjedzenia ciasta i tart.
Wstęp wolny, składka co łaska na salę i opiekunki :).

Zgłoszenia prosimy wysyłać na akademia@mamaroza.pl

Hojni

Siłą rzeczy i naturalnego doboru większość naszych znajomych to rodziny wielodzietne. Podobieństwo sytuacji życiowej, konieczność kombinowania organizacyjnego i wreszcie upodobanie do spokojnej rozmowy (kiedy stada Hunów czynią spustoszenie w innym pokoju) naturalnie nas ku sobie skłaniają. Jest jeszcze coś, nieuchwytnego, co mnie szczególnie pociąga: hojność. Wyraża się w przyjęciu dzieci, ale rozszerza się na inne aspekty życia. Jakoś naturalnie się ich prosi o pomoc i poradę, korzysta się z wymiany ubrankowej i podwózki, umawia się dzieci na spotkania. Bo to swoi, oni rozumieją zagwozdkę zepsutego samochodu i niemożności upchnięcia całego składu w zwykłej taksówce. Wiedzą, że zachowanie sterylnego porządku w ciągłej obecności kilkorga pomysłowych dzieci (i naręcznego niemowlęcia) jest bardzo trudne. Spotkało ich zjawisko wyskoczenia z rozmiaru w połowie sezonu przez dwoje dzieci naraz.
Nasi znajomi są bardzo różni, zamożni i niezamożni, z miasta i nie z miasta, starsi od nas albo nasi rówieśnicy. Wierzący – wszyscy, bo to też prawo naturalnego doboru, ale najróżniejszego autoramentu, to znaczy pochodzący z różnych wspólnot albo „parafialni”. Ich rodziny są zewnętrznie różne, ale sedno u wszystkich jednakowe: udane, szczęśliwe małżeństwa. Żony, które nie kłapią i nie narzekają na mężów, mężczyźni opiekuńczy i zaangażowani. Wspólny front. No i ta hojność, gotowość do otwarcia domu, portfela i serca. Uczę się tego.
A Pan Bóg mi, jak temu cielęciu, pokazuje. Ostatnio wypstrykaliśmy się z zaskórniaków, żeby kupić bilety lotnicze (nosi nas, jak zwykle). Oczywiście w obliczu wypstrykania samochód się wziął i zepsuł, a dystrybutorzy gazu i prądu uznali za stosowne przesłać tłuste faktury. W rezultacie na dwa tygodnie przed nadejściem pensji zostało nam parę złotych. Dokładnie w tym momencie nadjechali goście – zaproszeni na dziewięć dni. I mówią: „My przeznaczamy na jedzenie x złotych na dzień, tu macie gotówkę do wspólnej puli” – i wręczają nam pieniądze. Żyliśmy za nie wszyscy przez cały czas ich wizyty, i nie było ubogo.
Otworzyliśmy drzwi, daliśmy co mogliśmy – dach nad głową na parę dni – i dostaliśmy o wiele więcej, bo oprócz pieniędzy jeszcze świetne towarzystwo. A tak byśmy siedzieli sami, zgorzkniali, i żuli ponuro suchy ryż.
Mam wielkie przekonanie, że z dziećmi też tak jest. Otwieramy się, dajemy co możemy – ale otrzymujemy stokroć więcej i to w sposób kompletnie nieprzewidziany. Warto być hojnym.

Marcelina

Krakowska Akademia Mamy Róży: wyjątkowo zimne zaproszenie.

Magda Rokicka jest doktorem biologii molekularnej. Zadzwoniłam do niej, prosząc o wykład – może coś z bioetyki? A ona mi na to: „Wiesz, na to bym potrzebowała więcej czasu, żeby przygotować. Ale mam gotową prezentację o Antarktydzie, bo ja tam byłam”.
Aura nam sprzyja, będziemy się mogły bardziej wczuć w sytuację mieszkańców bazy. Osobiście mam wewnętrzne „brrr” na samą myśl, ale jestem też niezmiernie ciekawa.

Zaczynamy w piątek 31 stycznia o 10.00, tam gdzie zwykle (wieża „Caritas” na prawo od wejścia do górnego kościoła Sanktuarium bł. JPII). Dzieci starsze zostawiamy opiekunkom, dzieci młodsze zabieramy ze sobą. Postaram się przynieść kilka koców, żeby dzidziusie mogły się swobodnie tarzać po podłodze.

Będę Was prosiła o zrzutkę do kubeczka dla opiekunek i księży gospodarzy, łącznie mniej więcej po 10 zł.

Oczywiście, jeśli macie ochotę przygotować coś do przekąszenia, nie powstrzymujcie się 🙂

Bardzo Was proszę o zgłoszenie chęci przybycia na mail: akademia.krakowska@mamaroza.pl

Zo zobaczenia!
Marcelina

P.S. Link dojazdu:

Maszyna, która robi „PING”

W uroczej książce „Call the Midwife” jest rozdział o dramatycznym, przedwczesnym porodzie. Matka, półprzytomna z gorączki, rodzi niespełna kilogramowe dziecko i odmawia oddania go do szpitala. Trzyma synka na sobie i nie pozwala zabrać. Mąż staje po jej stronie, lekarze odchodzą z niczym. Dzieciątko, karmione pipetą co pół godziny (matczynym mlekiem) i noszone przez trzy miesiące między piersiami w specjalnym „gorsecie” – żyje, rośnie i ma się dobrze.
Rzecz dzieje się w latach pięćdziesiątych w londyńskim East Endzie. Autorka książki, wspominająca sprawę, stwierdza trzeźwo, że dziś byłoby to niemożliwe. Dziecko zostałoby odebrane siłą – decyzją sądu rodzinnego. Ale wtedy – „parental responsibility was respected”.

Odpowiedzialność rodziców. Coraz cześciej mam wrażenie, że znaczenie tego pojęcia zostało kompletnie wypaczone. Nie jest to już prawo i wolność podejmowania decyzji odnośnie własnego dziecka. Raczej – obowiązek wyhodowania obywatela według narzuconych norm. Rodzic, który próbuje się tym normom i metodom opierać, nazywany jest właśnie „nieodpowiedzialnym”. Decyduje się na poród w domu – nieodpowiedzialny (matka, i ojciec też, bo powinien głupią babę siłą zawlec do szpitala). Nie chce szczepić noworodka – nieodpowiedzialny. Nie posyła do przedszkola czy szkoły – o matko i córko, jaki nieodpowiedzialny.
Tępi się, i to skutecznie – z tego co widzę – naturalne kompetencje rodzica, naturalny instynkt. Zamiast wzmacniać przekonanie, że znają swoje dziecko najlepiej na świecie, wpiera się matkom, że tylko pediatra poradzi na katar. Zamiast nauczyć, czym się różni kaszel krtaniowy od oskrzelowego, żeby matka mogła od razu zaradzić objawom i rozpoznać, czy rzecz jest bardzo poważna, rozpiera się taki guru w gabinecie i wypisuje tony recept. Najczęściej na antybiotyki, osłonowo. I pięć syropków.
I matka, polegając na tym zewnętrznym autorytecie, ładuje w dziecko wszystko co przepisane, a że działanie Mucosolvanu z wapnem się wzajemnie znosi, to lekarz zapomniał zaznaczyć. Więc dziecko się nażre cukru i konserwantów, i tyle z tego. A matka ma czyste sumienie, bo wypełnia polecenia.
Nie chodzi mi o to, żeby teraz zwolnić w cholerę wszystkich psychologów dziecięcych, logopedów, pediatrów i nauczycieli. Ale próbuję wskazać, że w społecznym (i czasem własnym) przekonaniu SPECJALIŚCI powyrastali na tych, którzy znają się lepiej niż rodzice. Jest to zasadnicza nieprawda. Na pewnych aspektach znają się lepiej (czasem). Ale na całokształcie osoby mojego dziecka najlepiej znam się ja. I jego ojciec.
Ile bluzgów muszą znieść dziewczyny, które stosują głupią dietę eliminacyjną, bo dziecko uczulone na jajka czy mleko. Bo jak tak, bez testów, bez konsultacji u alergologa? Jak matka śmie twierdzić, że WIE i WIDZI, iż dziecku dana rzecz szkodzi?
Odpowiedzialny rodzic to dzis taki, który tę odpowiedzialność składa w ręce specjalistów. A jak nie, to może jeszcze odpowiedzialnoć ponieść. Karną.

Tytułowa maszyna oczywiście ta z Monty Pythona, z gagu o zmedykalizowanym porodzie.
– A co ja mam robić? – pyta rodząca matka.
– Nic. Pani nie ma kwalifikacji.