Not in my name

„Kobieta musi umieć na siebie zarobić”. Wyczytałam takie zdanie u którejś z feminizujących blogerek. Że musi umieć. Że zarabianie „na waciki”, bycie tym drugim, „gorszym” pracownikiem jest równie obciachowe jak brak pracy w ogóle.
I jeszcze Agnieszka Graff mi mówi, że powinnam „umatczyniać Polskę”. A przedszkolny program równościowy mnie informuje, że „płeć nie ogranicza mnie”.
Najwyraźniej nie jestem targetem, bo nie ogarniam przekazu ani nie wiem, o co mianowicie idzie walka. Może dlatego, że własną pracę uważam za duże wyzwanie intelektualne i organizacyjne. Może dlatego, że u nas Ojciec piecze chleb i uczy dzieci wyszywać. Wszystkie dzieci. Może dlatego, że nasze dzieci bawią się tymi zabawkami, które im aktualnie podejdą pod rękę, mają ich wielką obfitość – od różowych wózków przez klocki do miliona pociągów i autek. I owszem, dwuletni facecik ujeżdża tym różowym wózkiem, czasem nawet z lalką w środku, ziszczony sen autorek równościowego programu. Z tym, że niestety używa tego wózka do crash testów.
A córka prawie pięcioletnia konstruuje skomplikowane, wyrafinowane budowle z klocków. I strzela z łuku. Podobnie jak siedmioletni syn. Syn strzela „do wroga”, córka do tarczy.
I tak dalej. Każde z nich jest do szpiku sobą, po prostu. Nie zastanawiają się, czy ich aktywność przystoi chłopcu czy dziewczynce, a jednocześnie nasycają każde zajęcie tym „muśnięciem” kobiecości albo męskości.
I co, to źle? Jakieś strasznie powierzchowne i prymitywne są te wskazówki, że kobieta ma zarabiać, a mężczyzna koniecznie ganiać z mopem. Że jeśli chłopczyk nie chce sobie wpiąć spinki, to znaczy – zniewolony stereotypem, a jeśli matka pracuje całoetatowo w domu, to, no, policja powinna się zainteresować. Bo kobieta MUSI umieć na siebie zarobić.
A ja umiem, ale nie chcę, no.
Inny nurt to to całe „umatczyńmy Polskę”, czyli sprawmy, żeby opieka przestała być wyłącznie domeną kobiet. Przy czym przez opiekę rozumiemy tu czynności domowe, pielęgnacyjne i ogólnie tworzenie więzi. I otóż ruch kobiecy musi o to walczyć. Z konserwatywnymi politykami.
A mnie śmieszy i lekko obraża nawet samo stwierdzenie „ruch kobiecy”, jako generujące z góry nierówność. Otóż podobno my z samej definicji musimy o coś walczyć, bo z samej definicji czegoś się nas pozbawia. Może was, mnie nie. Jestem bardzo zadowolona ze swojej konstrukcji psychofizycznej, nie poniża mnie świadomość, że jest to konstrukcja inna niż męska. Nie muszę negocjować wykonywania iluś-tam procent prac domowych, nie muszę nikogo umatczyniać ani siebie uojcawiać czy tam urynkowiać. W mordę, co za język, tak swoją drogą. Zęby bolą.

Byłoby to wszystko śmieszne, gdyby jednak nie było szkodliwe. Bo zamiast wzmacniać miłość i zaufanie między kobietą i mężczyzną, rodzi podejrzliwość, usztywnia domowe zasady – zamiast uelastyczniać, i wpędza kobiety w poczucie „gorszości”. Relacje małżeńskie są naprawdę dużo bardziej skomplikowane, niż chciałyby panie od równości. Mężczyzna, który nie umie gotować czy prasować, a za to dużo czasu spędza w pracy, może nadal być fantastycznym, opiekuńczym mężem i ojcem i takie sprowadzanie całości układu do wyliczania „kto zarabia, kto myje kibel i dlaczego nie po równo” jest powierzchowne i bez sensu.

Panie z Kongresu Kobiet, autorki tych tam programów równościowych i inne „ruchy kobiece” mówią ponoć „w imieniu kobiet polskich”. Informuję, że nie w moim. Podpisano – ofiara opresyjnego patriarchatu.

Marcelina

Inauguracja Akademii Mamy Róży w Krakowie – szczegóły

Inauguracja

Informacje na temat dojazdu do Centrum:
http://janpawel2.pl/sanktuarium/smapa-dojazdu

Serdecznie zapraszamy! Prosimy o zgłoszenia na maila: akademia.krakowska@mamaroza.pl Do celów organizacyjnych bardzo nam się przyda informacja o liczbie uczestniczek. Prosimy w mailu podać też liczbę dzieci, które mogą zostać z opiekunkami.

Czekamy niecierpliwie!

Sylwia, prowadząca warsztaty, przywiezie też trochę swoich prac – to dobry pomysł na upominek mikołajkowy 🙂

Uderz w stół, a stłuczesz termometr

Niby człowiek przywykł do tych wszystkich dyskusji „O enpeerze”, niby mu się opatrzyły argumenty, niby już sto razy w sposób precyzyjny określił swoje stanowisko. I na nic, temat wraca. Cyklicznie i w fazach.

No to jeszcze raz. Małżeństwo ma dwa cele: zrodzenie i wychowanie potomstwa oraz wzajemną pomoc i miłość. W tym celu wstępuje się w związek małżeński. Dostajemy od Boga w Sakramencie przywilej i obowiązek zarazem – przywilej i obowiązek zrodzenia nowych chrześcijan, nowych dusz dla Bożej Chwały.
To nie jest kwestia dowolna. Małżonkowie i tylko małżonkowie mają prawo I OBOWIĄZEK spłodzenia i wychowania potomstwa. I dostają w tym celu pomoc Boga i wszystkich Świętych Jego.
Dlatego podstawowa, defaultowa postawa małżonków to otwartość! Otwarta i pokorna postawa sług Stwórcy, który w wybranym przez Siebie czasie daje dzieci.
Istnieją sytuacje trudne i wyjątkowe, w których można rozważyć odsunięcie w czasie poczęcia kolejnego dziecka. Wyczytałam gdzieś dobre porównanie: mamy obowiązek chodzić w niedzielę do kościoła. Jeżeli z ważnych przyczyn nie dopełnimy tego obowiązku, to nie ma sprawy. Jeśli nie pójdziemy, bo nam się nie chce – grzeszymy i to ciężko.
Analogia jest wyraźna, prawda? I ćwiczymy sumienie do większej hojności i poświęcenia, to jest właściwa postawa.

Jaki jest mój problem z metodami naturalnego rozpoznawania płodności? Z samymi metodami – żaden. Może trochę z nazwą, bo procedura precyzyjnego diagnozowania momentu cyklu ni hu hu nie jest naturalna. Przeszkadza mi za to – i uważam za szkodliwe – lansowanie stosowania NPR stale. Od narzeczeństwa po menopauzę, nowy wykresik na każdy miesiąc. NPR jako styl życia. Wyczekiwanie i robienie święta z trzeciej fazy. Planowanie dzieci „co do dnia”. Stwórca jako dostarczyciel duszy nieśmiertelnej w dokładnie obliczonym – według ziemskich kryteriów – czasie.
A drugi i trzeci problem ujęłam w poprzednim tekscie: reklamowanie metod naturalnych jako „godziwej alternatywy dla antykoncepcji” i deprecjonowanie postawy pełnej otwartości jako „ślepego uprawiania seksu”.

„Ślepy” oznacza tu brak precyzyjnej wiedzy, czy w danym dniu ma szansę począć się dziecko. A na cóż mi ta wiedza w normalnym małżeństwie, przy dobrym stanie zdrowia? Jesteśmy – się powtórzę – sługami Stwórcy i robimy wszystko, żeby w naszej rodzinie zawsze było miejsce dla kolejnych dzieci. Żyjemy w miarę oszczędnie i zdrowo, pracujemy ciężko, wychowujemy najstaranniej jak umiemy. Dbamy o nasz związek w każdym wymiarze. Kiedy Bóg zechce nas OBDARZYĆ następnym dzieckiem – przyjmiemy z miłością, tak jak wszystkie poprzednie. Nie będziemy różnicować, że dwoje planowanych, a dwoje, bo „Bóg tak chciał”. Jedna moja znajoma trafnie zauważyła, że takie sformułowanie jest odpowiednie raczej na nagrobku.

Wszystkie dzieci dostaliśmy w prezencie od Pana Boga, wszystkie są wyrazem błogosławieństwa. I zaufania, Stwórca nam te dusze powierza, bo wie, że damy radę je przyjąć i wychować. Czasem mówię „Panie Boże, to teraz kombinuj, to Twoje dzieci, troszcz się o nas! żeby nam nie urągano, żeby nie mówiono, że nie dbasz o własne stworzenie!”. Zawsze się troszczy.

Wielu dobrych i porządnych ludzi spędza dużo czasu na przekonywaniu innych o skuteczności metod naturalnego planowania rodziny, o jednoczącym wymiarze wspólnej wstrzemięźliwości, i nieuchronnie pada cytat o „czasie pieszczot cielesnych i czasie powstrzymywania się od nich”. Zapomina się dodać, że chodziło o dokładnie odwrotne działanie, to znaczy o uprawdopodobnienie poczęcia, bo czas „powstrzymywania się” dotyczył krwawienia miesięcznego i siedmiu dni po nim.
Mówi się o NPR jako o „drodze dla każdego małżeństwa”. I ty możesz byc szczęśliwy, prowadząc obserwacje! Podaj żonie termometr! Współżyj świadomie!

A ci, co nie obserwują, to tacy są troszkę zacofani, troszkę nieopanowani, tacy i owacy. „Pełna otwartość” dobra dla świrów i neonów (w sumie na jedno wychodzi). A to nie tak. Otwartość na życie jest normalną postawą katolickiego małżeństwa. Od tej postawy mogą wystąpić wyjątki.
Otwartość nie wyklucza roztropności, odwrotnie – determinuje całe życie, cały słynny „styl życia”. Pisałam: w naszej rodzinie zawsze mamy być przygotowani na kolejne życie! Mamy tak postępować, żeby temu życiu u zarania nie stała się krzywda, żeby jego przybycie nie było katastrofą, strasznym problemem, dramatem i dopustem Bożym. Jeśli to nie jest roztropność, to co nią jest?

A że czasem ciężko, bo hałas, bo skromniejsze życie, bo zmęczenie? No życie generalnie jest męczące, śmiertelnie męczące. Znalazłam się na tym świecie po coś, jakoś na niebo – zgodnie ze swoim powołaniem – muszę zasłużyć.
Błogosławiony kardynał Newman napisał: „Zastanów się, czym się różnisz od przyzwoitego ateisty.” Jak wykorzystujesz łaskę wiary, łaskę Sakramentów? Robię sobie czasem taki rachunek sumienia i mi wychodzi, że jakieś szanse mam tylko dzieki tej ślepej otwartości, bo przez nią deklaruję, że Bóg jednak jest. I prowadzi.
Mam nadzieję, że nigdy nie będę musiała stosować NPR, serio. Że nam starczy zdrowia, sił i odwagi. I o to proszę Pana Boga, i o to przed Nim zabiegam: żeby nie opuszczał swoich stworzeń.

Marcelina

Czy stolec był?

Ja przepraszam, że taki brzydki tytuł. I niedyskretny. Ale mam wrażenie, że dyskrecja to wartość kompletnie ostatnio zapomniana.
Czytam na Frondzie wywiad z małżeństwem na temat NPR. Jak się okazuje, jest to fragment książki. O seksie bez antykoncepcji.
Małżonkowie opowiadają oto o podawaniu sobie rano termometru i o wypytywaniu wieczorem na temat konsystencji wydzielin. Włączam Radio Wnet – znowuż mnie śluz atakuje.
Proszę mi wyjaśnić, dlaczego publiczne opowiadanie o funkcjonowaniu dyskretnych organów i zdradzanie tajemnic alkowy ma byc działalnością pożyteczną, ba! Ewangelizacyjną! Co powoduje, że zwierzanie się z problemów gastrycznych w towarzystwie uchodzi za nieeleganckie, a już informacja o byciu „typem mokrym” – pardon – wcale nieelegancka nie jest?

To jedna sprawa, zewnętrzna. Druga to głębsze przesłanie tych wyznań.
Mówią – katolicy – o „ryzyku” poczęcia. Mówią: „Ufamy i stosujemy NPR”. „Nasze dzieci były planowane niemal co do dnia”. Mówią o ślepym uprawianiu seksu.
Otóż jest to sposób wyrażania się kompletnie mi obcy i moim zdaniem niegodny tak ważnej i świętej sfery. Ryzyko odnosi się do sytuacji pejoratywnej, „ryzyko poczęcia” brzmi źle w ustach sług Boga-Stwórcy. A tym właśnie jesteśmy my, katoliccy małżonkowie.
Dzieci były planowane niemal co do dnia? A nasze były planowane co do nanosekundy, przez Boga-Stwórcę. Podobnie jak wszystkie dzieci kiedykolwiek poczęte. Brzydko brzmi to podkreślanie „świadomego poczynania”, lekko obraźliwie. To co, jeśli nie potrafię wskazać „niemal co do dnia” czasu poczęcia, to znaczy że powinnam się tłumaczyć? Z czego?
A, wiem. Ze ślepego uprawiania seksu. Co to za forma? Co to za język, żywcem z onetu? Niekoniecznie trzeba popadać we wzniosłe i nieco sztuczne sformułowania. Ale sługa Boga-Stwórcy nie mówi o miłości cielesnej jak o partii tenisa.

Nie podoba mi się kanonizowanie NPR, ukazywanie go jako drogi ostatecznej i obowiązującej dla każdego małżeństwa. Nie podoba mi się próba upodabniania się do świata: widzisz, świecie, my jesteśmy równie skuteczni w unikaniu ryzyka poczęcia! A do tego ekologiczni jesteśmy.

Przecież my – katolickie małżeństwa – mamy być sługami Stwórcy. To jest nasz cel i obowiązek! I nie należy się tłumaczyć z „nieświadomych poczęć”, tylko ze świadomego unikania tych poczęć bez ważnych przyczyn. I też niekoniecznie w wywiadzie, a raczej w konfesjonale. Świat tego nie zrozumie, zapewne. Ale znowu – czy to jest naszym celem?
I ja wiem, to straszne, że ileś tam procent katolickich z nazwy małżeństw akceptuje i stosuje antykoncepcję. Tylko nie wiem, czy właściwym na to lekarstwem jest tłumaczenie, jak super skuteczne i jednoczące do tego jest wspólne dokonywanie pomiarów.
Ble. Sorry.

Marcelina

Rusza Akademia krakowska!

Już 6 grudnia zapraszamy na inauguracyjne spotkanie Akademii Mamy Róży w Krakowie! Mamy szczęście do patronów: w Warszawie wykłady odbywają się przy Sanktuarium bł. ks. Jerzego Popiełuszki, a krakowska Akademia gości w Łagiewnikach – w Sanktuarium bł. Jana Pawła II.
Zaczynamy o 10.00 od wykładu na temat rodzinnego i duchowego wymiaru Adwentu. Prelegentki – Maria Kowal i Barbara Mróz – gwarantują wysoki poziom merytoryczny, a także bogaty wymiar praktyczny – obie są wielodzietnymi, doświadczonymi matkami.
Po wykładzie przerwa, a następnie warsztaty: Sylwia Talik nauczy nas wykonywania ozdób bożonarodzeniowych z krepiny.
Przez cały czas zapewniamy opiekę dla dzieci w sali obok.
Nie ma żadnej odgórnie wyznaczonej opłaty za uczestnictwo, będziemy po prostu zbierać składkę do kubeczka na opłacenie opiekunek i kosztów eksploatacji sali.

Zapraszamy wszystkie ciekawe świata matki! Akademia to doskonałe środowisko – można przewietrzyć umysł, porozmawiać, wypić kawę we względnym spokoju. Planujemy wykłady z różnych dziedzin – socjologii, ekonomii, teologii czy psychologii. Zawsze interesujące, zawsze na wysokim poziomie – i zawsze w przyjaznej atmosferze. Nikomu nie przeszkadzają piszczące niemowlęta ani dwulatki zaglądające do sali w poszukiwaniu mamy, wręcz przeciwnie – dzieci są bardzo mile widziane.

Dokładne dane na temat dojazdu, sal i zapisów już wkrótce!