Sławuś-Mareczek

Oboje siwiutcy jak gołąbki. Elegancko ubrani, przyszli prosto z kościoła. Stoją przy malutkim grobie, porządnie wykonanym z lastryko. Na wiejskim cmentarzu to rzadkość, zazwyczaj groby w kwaterze dziecięcej są obramowane deskami, z drewnianym krzyżem. Zapalili już znicze, teraz poruszają ustami w bezgłośnej modlitwie.

Kiedy odeszli, podchodzę do ich grobu. Sławuś-Mareczek, żył 4 miesiące, zmarł w 1959 roku. Od ponad sześćdziesięciu lat przychodzą do swojego synka. Sami pewnie wkrótce do niego dołączą. Kto wtedy będzie pamiętał o tym grobie? Może ja, bo obok są groby dwójki moich dzieci. A może Sławuś ma jeszcze rodzeństwo?

Jakie to wszystko jest dziwne. Staruszkowie, którzy od ponad półwiecza wspominają swoje dziecko. I tyle młodych osób, które traktują dziecko jako wroga i domagają się prawnej możliwości, aby móc je legalnie zamordować. Kogo oni będą wspominać, gdy się zestarzeją? Psa? Kota? A może wcale się nie zestarzeją, może te dzieci, którym pozwolą się urodzić, poddadzą ich eutanazji, kiedy tylko zaczną chorować i sprawiać problemy? Taka jest logika dzisiejszego świata.

Maciej