Szumowiny

Rozmawiałem niedawno z rodzicami, którzy swoją gromadkę dzieci nauczają w domu. Mieszkają w małej miejscowości, gdzie są najliczniejszą rodziną. Wyróżniają się. Są też bardzo zaangażowani w życie Kościoła, starają się wnieść więcej życia do lokalnej wspólnoty parafialnej. Wyróżniają się. A co robią ich sąsiedzi, gdy ktoś się wyróżnia? Wysyłają donosy do opieki społecznej. Że rodzice należą do sekty, bo się ciągle modlą. Że ich dzieci nie chodzą do szkoły. Że zamykają się z dziećmi w domu i nie wiadomo co z nimi robią. Że wywożą swoje dzieci samochodem w nieznanym kierunku i tym bardziej nie wiadomo co z nimi robią. Słowem – donos stał się formą komunikacji międzyludzkiej. Zamiast zapytać sąsiada co porabia, jak wychowuje swoje dzieci, gdzie ostatnio wyjechał – piszemy donos i czekamy co się stanie. Liczne ostatnio kampanie społeczne uczą ludzi, że tak właśnie trzeba, że wszystko, co wyda się im nieprawidłowe w życiu innej rodziny wymaga zgłoszenia odpowiednim organom.

Nękanie rodzin opieką społeczną może też służyć do załatwiania osobistych porachunków. W innym znanym mi przypadku mieszkanka bloku nie chciała mieć za ścianą rodziny z dzieckiem, bo hałas, zamieszanie, rowerek na korytarzu. Napisała tak wstrząsający donos o krzywdzonej córeczce sąsiadów, że na kontrolę przyszła ekipa niemal w asyście komandosów. Żadnej przemocy nie stwierdzili, bo jej nigdy nie było, ale rodzina z dzieckiem wolała poszukać innego lokum. Sąsiadka nie powiedziała przecież jeszcze ostatniego słowa.

Zastanawiałem się, skąd się biorą takie szumowiny, które te donosy ślą. Czy to znak czasów, czy przejaw współczesnego zaniku więzi międzyludzkich? Niestety nie. One były zawsze. Kiedyś słały donosy do gestapo, że u sąsiada ukrywają się żydowskie dzieci. Potem do UB, że nielubiany współpracownik ma rodzinę na Zachodzie i słucha Wolnej Europy. Teraz wzięły na celownik rodziny, bo sprzyja temu polityka państwa. Pozostaje nam wierzyć, że „ludzi dobrej woli jest więcej i że ten świat nie zginie nigdy dzięki nim”.

Maciej