Żeby tylko komuś nie było przykro

Mniej więcej tak można podsumować te wygibasy stylistyczne, upublicznione jako „częściowe raporty z Synodu nt. rodziny”. Chromolą, chromolą, pochylają się z troską nad tymi i tamtymi, rozważają takie zjawiska społeczne i inne.
Nikt nie odwołuje się do Źródła. Nikt nie powołuje się na Ewangelię, na Ojców Kościoła, na filozofię czy w ogóle na żadne podstawy, które konstytuują Kościół katolicki. Nikomu się nie chce tłumaczyć, skąd się zasady biorą, cała para idzie w przekonywanie, że lubimy i doceniamy tych, którzy ich nie zachowują, gdyż ubogacą naszą wspólnotę.
Jak cholera.

A jeśli ktoś próbuje bronić odwiecznej nauki, tłumaczyć, że przecież to sam Bóg mówi: „Dziecko, nie idź w to, nie rób tego, bo sobie krzywdę zrobisz” – o, wtedy wiele można się dowiedzieć o faryzeizmie. Próżno się bronić, że faryzeusze naukę Chrystusa odrzucali, a On sam do nierządnic nie chadzał po to, żeby słuchać anegdot o klientach, tylko, żeby je stamtąd zabrać. Uratować. Seksualnie ograniczyć i skazać na celibat, mówiąc współczesnym językiem.

Nawet ci, co bronią nauczania Kościoła, czynią to z czysto ludzkich pozycji. Kardynał Schonborn w wywiadzie dla La Stampy mówi prawdę o krzywdzie dzieci rozwiedzionych rodziców, słusznie wskazuje na ich cierpienie, o którym zwolennicy huraoptymistycznego tryndu „chcą to im dajmy” jakoś zapomnieli. Ale nie odnosi się do Źródła, do doktryny, do nadprzyrodzonego sensu tego wszystkiego. (Już nie mówiąc, co opowiada w tej części wywiadu, którą np. Gość Niedzielny w swej relacji pominął, ciekawe czemu).
Tymczasem stada autorytetów od Środy po Obirka – otwarcie wrogich Kościołowi – wysiadują dupogodziny w studiach i tłumaczą, że trzeba być posłusznym dokumentom kościelnym, rozumiecie. Doznali gwałtownego przypływu posłuszeństwa. Kiwają mądrze głowami i łaskawie pochwalają użycie przez uczestników Synodu słów „seks” albo „gender”.
A ja na to patrzę i sobie myślę: Panie Boże, spuść nogę i kopnij. Bo patrzeć na to nie można, słuchać się nie da, a w dodatku to sami Pasterze do takiego stanu doprowadzili, jakby nie zauważyli, że jeszcze nigdy nie udało się zyskać wiernych przez rozcieńczenie doktryny. Im bardziej rozcieńczają, tym bardziej ludzie mają w poważaniu cały ten biznes. Chesterton napisał: „Kościół nie może iść z duchem czasów – z tego prostego powodu, że duch czasów donikąd nie idzie. Kościół może najwyżej ugrzęznąć w bagnie z duchem czasów, by razem z nim cuchnąć i gnić”. Tyle z tego. Nie będzie żadnego przyspieszenia, otwarcia, nowej jakości. Będzie – jeśli trynd się utrzyma – rozkład, rozpad i utrata autorytetu, Kościół jako kanapowa partia polityczna.

Tak – tak. Nie – nie.
Ten, którego Imienia autorzy raportu nie chcieli użyć, nie kłapał dziobem w obszernych a mętnych wywodach. A Jego mowa była trudna, któż jej może słuchać?
Serio, modlę się, żeby ci, którzy tak się troszczą o dobre samopoczucie wszystkich wokół, pomyśleli o samopoczuciu własnym, kiedy staną przed Bożym Obliczem i się będą tłumaczyć ze zgorszenia i pogubienia owiec. Żadne wodolejstwo nie pomoże.

Marcelina