Kwestia PR

Jakoś ostatnio strasznie dużo zależy od umiejętnie wykreowanego wizerunku. W kulturze wtórnie obrazkowej, w epoce mema, kiedy rzeczywistą informację zastępuje pierwsze wrażenie – wygrywa ten, kto wywrze lepsze.
Ciągle się zastanawiam, jaka jest najwłaściwsza i najbardziej pożądana forma wyrażania poglądów konserwatywnych, prawicowych, katolickich – no, wiadomo, wstecznych i nietolerancyjnych.
No bo tak: mówiąc o sprawach największych i najważniejszych nie można spłycać, banalizować i czynić nadmiernych skrótów myślowych (a zdarza się najlepszym, i potem na całym fejsie króliki). Silenie się na luzactwo i próby „używania współczesnego języka” najczęściej też brzmią dość żałośnie, a przede wszystkim sztucznie.
W drugą stronę przeginają te nieszczęsne listy Episkopatu, ilekroć na ambonę wychodzi mój ulubiony kaznodzieja i zaczyna: „List pasterski Episkopatu…”, z trudem tłumię sarknięcie – a są tacy, co nie tłumią. Długie, ozdobne, dość często traktujące o sprawach drugorzędnych (sorry, przyszłoroczne Dni Młodzieży to nie jest najbardziej palący ani specjalnie budujący temat), a jeśli już się trafi istotne zagadnienie, to kluczowe kwestie są tak wplątane w gąszcz cytatów (obowiązkowo ze świętego Jana Pawła II), że trudno się połapać, jakie właściwie jest stanowisko biskupów. A szkoda, naprawdę.
Czasy mamy jakie mamy, poglądy katolickie i konserwatywne trudno głosić, bo mówi się do raczej sceptycznie nastawionych słuchaczy, obudowanych często zestawem typowych reakcji: „usłyszysz kluczowe słowo (Bóg, grzech, obowiązek, Polak, patriotyzm) – wykrzyw usta ironicznie i wyglądaj jak ktoś, kto wie, że rozmówca puscił bąka, ale z uprzejmości o tym nie wspomina”.
Jeśli rzecz dzieje się w internecie, nie trzeba się już silić na uprzejmość. Sami wiecie, jakie kubły pomyj ludzie na siebie wylewają.
Istnieją jednak świeccy i duchowni, którzy potrafią mówić o Bogu czy o ojczyźnie porywająco, bez zadęcia, mocno i prawdziwie. Do tego poprawną polszczyzną. Moim osobistym faworytem jest Tomek Budzy, człowiek, który potrafi słowami namalować mi w głowie obraz. Cudny, prosto-mistyczny styl, który słychać też w piosenkach („U ludzi to niemożliwe/u Boga na wszystko jest czas./Zaświaty przyszły na świat/i kręcą się wokół nas./I piją ze mną herbatę/i sadzą cynie po wsiach…”).
A co ja mogę zrobić? Mogę mówić od siebie, o sobie i za siebie, i próbować człowieka słuchać. Różnie mi wychodzi, czasem trafiam na rozmówcę na tyle upierdliwego, że włącza mi się pan Zenek, mistrz ciętej riposty, albo co gorsza zimna, ironiczna sucz.
Ale się staram, choć najbardziej lubię jednak normalnie rozmawiać, a nie się przepychać bez sensu. A jeszcze lepiej – wspólnie się śmiać.
A tak zupełnie najbardziej to lubię sobie iść z Meterem i z dziećmi na krakowski rynek, albo łazić po górach, albo siedzieć w kawiarni (dziecięta w sposób naturalny, bez ostentacji, ale i bez skrępowania, robią przed jedzeniem znak krzyża).
Śmiem twierdzić, że robimy dobre wrażenie. Pierwsze (potem ktoś wylewa na siebie sok).
Bez żadnego gadania.