Nasi w Nysie

To było bardzo ciekawe doświadczenie – chodzić po mieście i bezustannie spotykać znajomych z zupełnie innego kontekstu, poznanych w różnych momentach życia, widzianych kilka dni albo kilka lat temu. Przyjechaliśmy wszyscy do Nysy na Zjazd Dużych Rodzin i natykaliśmy się na siebie a to na warsztatach, a to na koncercie, a to na kiermaszu – całe mnóstwo życzliwych i dobrze znanych twarzy, a wokół nich wianuszek dziecięcych buziek. Nowy przychówek do podziwiania w wózeczkach i chustach, zdumiewająco już duże chłopaki i dziewczyny, których ostatnio widziałam jeszcze noszących pampersy.
Do kompletu mnóstwo rodzin spotkanych po raz pierwszy, ale ponieważ znają Józefa, wszelki dystans znikał przy pierwszym uścisku dłoni.
A muszę przyznać, że nie byłam do końca przekonana do pomysłu zlotu, pojechalismy powiedzmy ze względów służbowych, promować stowarzyszenie – ale teraz już rozumiem, o co chodziło dobrym ludziom z ZDR 3plus, kiedy wymyślili te doroczne zjazdy.
Bo jednak strasznie fajnie jest porozmawiać z podobnymi sobie, pośmiać się z branżowych dowcipów, wspólnie łapać trzylatków na gigancie (nikt się nie dziwi, że zwiał, wszyscy pomagają zidentyfikować z której rodziny jest i gdzie zostawił mamę), odsapnąć od tematu „co na obiad”, poskakać na koncercie. Oczywiście jest też wymiar poważniejszy, panele, konferencje, warsztaty – interesujące i szyte na naszą miarę.
A na koniec idzie się do bazyliki na Mszę, w której uczestniczy więcej dzieci niż dorosłych, a kochany i też od dawna znany biskup Czaja spokojnie, życzliwie i serdecznie ustawia priorytety. Życie zgodne z wolą Bożą nie oznacza sielanki, mówi. Nie oczekuj, że w nagrodę za dobre sprawowanie dostaniesz bezproblemowe życie, jeśli Święta Rodzina go nie dostała. Ale kto ufa, ten nie zgubi celu ostatecznego. I o własnych rodzicach pamiętaj, i módl się o powołanie dla dzieci – co Bóg z tym zrobi, to Jego sprawa. Słuchamy go, Meter i ja, i mamy poczucie, że nam symbolicznie otwiera i daje światło na drugą dekadę naszego wspólnego życia – bo to on nam błogosławił na ślubie.
Biskup mówi też wprost, że odwykł od widoku tylu dzieci naraz, bo diecezja się zestarzała, miasto tym bardziej. No, było to widać – dzieci miejscowych było naprawdę malutko, nie tylko na festynie, ale po prostu na ulicach. Widok naszych zlotowych rodzin wywoływał u mieszkańców Nysy lekki wstrząs, a przeliczanie dzieci i odprowadzanie zdumionym wzrokiem było na porządku dziennym. Nawet nie negatywne były te reakcje, po prostu ludzi szokowała rodzina z czworgiem dzieci, o sześciorgu nie wspominając. Być może miasto w większości składające się z osób starszych jest ciche, w kawiarniach nikt nie biega, w kościele nie przeszkadza, ale jednak jest jakiś powód, dla którego lokalny duszpasterz mówi: „Radzi byśmy was tu zatrzymać”. No, generujemy pewien chaos, ale też tam, gdzie są dzieci, czuje się puls życia. Głośnego, ubabranego lodami, z obitym kolanem, ale szczerze uradowanego własnym istnieniem. Akurat w tym miejscu, prawem kontrastu, było to szczególnie widać.
No co ja poradzę, że wolę Podkarpacie 😉