Zaraz skończy rok. Przecież ledwo chwilę temu miałam ją na brzuchu, świeżo urodzoną, śliską, różowiutką i tłuściutką. Chwilę temu nosiła bodziaki, opinające się na udkach. Chwilę temu była nieodczepialnym ssakiem.
Obecnie jest prześmiesznym roczniaczkiem w fazie „przy nodze” – albo raczkuje w pobliżu, albo się chwyta mojej nogi i wstaje, i miłośnie patrzy w oczy, i szczerzy ząbki. Robi na nocnik, w domu nosi majtasy bawełniane, pieluchy tylko na wyjścia. Pokazuje na wezwanie rączkę, oko, stopę, brzuch i z rozmachem próbuje się przeżegnać podczas wspólnej modlitwy. Sprężynuje „hop-hop-hop” i całuje rodzeństwo w nos metodą „na glonojada”. Na rodzicielskich plecach zdobywała ostatnio bieszczadzkie szczyty, pokrzykując „E!”, tonem „Wiśta, wio!” i wcierając tragarzom we włosy chrupki kukurydziane.
Czy należy, czy wypada – chwalić sie swoim dzieckiem? No ja sie odruchowo chwalę, opowiadam o moich dzieciach tylko rzeczy dobre, relacjonuję ich osiągnięcia i staram się nie mówić czegoś, co mogłoby je zawstydzić. Dopiero niedawno do mnie dotarło, że może to być odebrane jako przechwałki. Nigdy tak o tym nie myślałam, po prostu dzieci zajmują sporą część naszego życia i siłą rzeczy są bohaterami naszych opowieści, a uważam za krzywdzące i jakieś takie nie fair – obgadywanie ich, wywlekanie wstydliwych wpadek, narzekanie i zawstydzanie. Na pewno żadnej wychowawczej roli to nie spełnia.
No, to jednak trzeba się swoimi dziećmi chwalić, nie ma rady. Myślę, że to jest taka samospełniająca sie przepowiednia, już o tym pisałam, że jeśli się o dobrych rzeczach MÓWI, to zaczyna się też o nich MYŚLEĆ. Niekoniecznie musi to polegać na pogadankach typu „A mój Atanazy to już umie liczyć do stu, czyta tylko słowniki i rysuje plan Warszawy, a ma zaledwie dwa lata!”. Ale już opowiedzieć, że Atanazy pięknie tańczy, lubi słuchać Boba Marleya, wyczuwa, że zbliża się pora powrotu taty i zaczyna się wtedy kręcić w pobliżu drzwi wejściowych – zawsze warto. Kiedyś mnie rajcowało wyliczanie, nawet przed samą sobą, co dzieci UMIEJĄ. Teraz już nie tak bardzo, choć oczywiście ich osiągnięcia cieszą. Ważniejsze jednak stało się – jakie dzieci SĄ. Jedno jest łagodne, inne wesołe, kolejne czułe i pieszczotliwe, następne łobuzerskie i zaczepne. Ktoś ma kosmiczną pamięć, ktoś duszę wojownika, ktoś fantastyczne kompetencje społeczne. Są naszym światłem, naszą dumą i radością.
I ta Najmłodsza, niepostrzeżenie opuszczająca niemowlęctwo, raczkująca z chichotem i klaszcząca sama sobie z wyrazem twarzy „Gdyż jestem wybitna”.
No jest.
Jak oni wszyscy.