Zapraszamy państwa na rozstrzelanie

Tegoroczną rocznicę Powstania Warszawskiego przeżywam inaczej, niż zwykle. Książka Piotra Gursztyna o rzezi Woli prowadzi mnie w inne rejony miasta, niż te, gdzie dziarscy chłopcy śpiewają radośnie o sanitariuszkach morowych pannach. Patrzę oczami przywołanych świadków i widzę świat spod zwału trupów. Jeszcze kilka godzin temu były to rodziny, wspólnoty sąsiedzkie, czy koledzy z pracy. Potem nadeszły niemieckie oddziały, które krzykiem i biciem oderwały ich od stołu, czy warsztatu. Dokładna rewizja pozbawiła ludzi nie tylko wartościowych przedmiotów, ale i dokumentów. Patrzyli zdumieni, jak żołnierze rwą je na strzępy i wrzucają w ogień. Bo po co komu dokumenty, jeżeli już nie żyje? Ale to miało się okazać dopiero za chwilę, kiedy ustawiano ich w rzędach przed karabinami maszynowymi. Pośpiech egzekucji pozwalał niektórym przeżyć i teraz mogą dać świadectwo. Leżę i ja wśród zakrwawionych ciał, ktoś jeszcze rzęzi, ktoś wzywa pomocy. Przychodzi pomoc w niemieckim stylu – słychać strzał i zapada cisza.

Oddziały szturmowe zaciekle walczą z powstańcami o każdą wolską kamienicę. Kiedy ją zdobędą, do pracy przystępują komanda egzekucyjne. Są wśród nich renegaci z Armii Czerwonej, którzy założyli hitlerowskie mundury, ale też przywiezieni z Wielkopolski członkowie rezerwowych oddziałów policyjnych. Sympatyczni panowie w średnim wieku, którzy jeszcze kilka dni temu gładzili płowe główki swoich córek. Teraz jednak są wśród polskich dzieci, dla których nie mają litości. Kula w głowę to najlepszy prezent od niemieckiego wujka, bo umiera się od razu. Ale wujek może mieć więcej fantazji, może zamknąć dzieci z drewnianym domku, by spłonęły żywcem. Na to wszystko patrzą żołnierze odpoczywający po walce. Zwykłe chłopaki z poboru, żadni sadyści. Patrzą oficerowie, przekonani, że walczą po rycersku i z honorem. Sumienie „nadludzi” nie reaguje na takie widoki.

Udział w tłumieniu Powstania stał się w powojennych Niemczech przepustką do kariery. Główny SS-man jako szanowany prawnik został wybrany w swoim mieście burmistrzem, pomniejsi oprawcy awansowali w policji. Jeżeli ktoś chciał im psuć humor pozwami sądowymi, to wymiar sprawiedliwości umiał sobie z tym poradzić. W wywiadach prasowych dystyngowani starsi panowie opowiadali, że zabijanie kobiet i dzieci było nieuniknione, mogli bowiem ukrywać się wśród nich polscy bandyci. Sumienie „nadludzi” nie ma sobie nic do zarzucenia.

Maciej