NIK negatywnie ocenia zmiany w ustawie „antyklapsowej”.

NIK wydała raport negatywnie oceniający skuteczność realizacji zapisów znowelizowanej Ustawy o przeciwdziałaniu przemocy w rodzinie.

Czyli mówiąc wprost – osoby dotknięte prawdziwą przemocą mają gorzej, niż miały.

Procedura „Niebieskiej Karty” spowolniła proces reakcji i spowodowała mniejszą wykrywalność przestępstw.

Tutaj można przeczytać krótkie podsumowanie:
http://www.nik.gov.pl/aktualnosci/nik-o-pomocy-osobom-dotknietym-przemoca-w-rodzinie.html

Tutaj cały raport:
http://www.nik.gov.pl/plik/id,5094,vp,6609.pdf

To ważny głos, który został prawie niezauważony.

Wyprawy rodzinne, czyli czemu wy te dzieci tak męczycie

Gen powsinogi występuje u wszystkich członków naszej rodziny. Nie bardzo wiem, co powiedzieć, kiedy znajomi pytają o sposoby na „przetrwanie podróży” z dziećmi. Nasi bez mrugnięcia oka wytrzymują wielogodzinne trasy, nocowanie po ludziach i ciągłą zmianę scenerii.
Może to po prostu instynkt im podpowiada, że z rodzicami nie ma co negocjować, bo i tak się będą włóczyć i wlec przykute w fotelikach potomstwo ze sobą. A jeśli jest się grzecznym, to czasem udaje się wynegocjować hot doga na stacji. Nawet najmłodsza, parotygodniowa Mała posiada wbudowany mechanizm „auto jedzie – dziecko śpi”. Nie wiedzielismy tego, jadac we wrześniu w Beskid Niski, ale szczęśliwie nasze nadzieje nie zostały zawiedzione.
Dziwią mnie też pytania znajomych „co wy robicie z tymi dziećmi na wakacjach, przecież z maluchami się nic nie da zwiedzić”.Mam wrażenie wręcz odwrotne, z dziećmi da się zrobić dużo rzeczy, których samemu głupio próbować. Można na przykład dmuchać szkło w krośnieńskim Centrum Dziedzicwa Szkła, albo przeprowadzać prywatny ranking najobrzydliwszych w smaku wód mineralnych. W konkurencji brały udział wody z Iwonicza i Rymanowa. Skosztowaliśmy między innymi „Wody z basenu”, „Wody z zardzewiałej rury” i kilku gatunków „Wody z dna solniczki”. Dorośli wymieniający się z dziećmi kubeczkami i zachęcający „spróbuj tej, ta jeszcze ohydniejsza” budzili umiarkowane i życzliwe zainteresowanie kuracjuszy.
Jest to też dobry sposób na poskromienie dziecięcej żądzy kupna czegokolwiek ze straganu: obiecaliśmy, że dostaną po jednej rzeczy, jeśli wypiją po pełnym kubku niesłychanie zdrowej i niebywale słonej wody „Tytus”. Łykali wszyscy troje dzielnie, powstrzymując mdłości, zainkasowali po piłeczce i temat straganów uznano za zakończony.
„Przecież dzieci nic nie będą pamiętać z tego, co im pokazujecie”. Taki zarzut też pada, ale my wiemy swoje. Dzieci pamiętają, może niekoniecznie datę powstania oglądanego kościoła, ale za to śmiesznego anioła z ołtarza jak najbardziej.Albo smak proziaków ze skansenu w Sanoku. Albo mysikrólika, który siedział na drzewie (właściwie wisiał głową w dół) w bieszczadzkiej zagrodzie żubrów. Mają bezbłędny instynkt piękna i doceniają je także w formie mniej oczywistej niż landszaft. Kształt chmur, pnie buków, korale kaliny, kolorowe kwiatki na łemkowskiej chacie budzą rzetelny zachwyt. Albo takie kamyki w rzece: okazuje się, że nie da się wyszukać takiego, który nie jest interesujący. I ja, siedząc nad tą rzeką, też zaczynam się przyglądać kamyczkom. Szczeżujom. Drobnym rybkom. A potem, kilka miesięcy później, słyszę to cudowne „mamo, a pamiętasz, jak byliśmy nad Sanem i ty opowiadałaś, jak małże czyszczą wodę? I jedliśmy wtedy wiśnie z Sandomierza, pan rozwoził furgonetką. A wcześniej tego dnia widzieliśmy motyla mieniaka i salamandrę, tylko że przejechaną. A potem byłem w górach z wujkiem Piotrem i jedliśmy z chłopakami kanapki z nutellą (nutella nie występuje w naszym jadłospisie codziennym, uznano ją za specjał do spożywania wyłącznie w warunkach górskich)”.
Jaki z tego morał? Po pierwsze: Podkarpacie to cudowna kraina. Po drugie: jeśli macie ochotę wyjechać, to jedźcie, nie zastanawiając się, czy dzieci nie są za małe, czy się nie znudzą, czy zapamiętają. Całkiem małym dzieciom jest wszystko jedno, gdzie są, póki mama jest obok, a kilkulatki są rewelacyjnymi towarzyszami podróży. Wozimy ich czwórkę i jeszcze nigdy nie żałowaliśmy żadnej wyprawy. Bez nich byłoby nudno i sztampowo.Może bylibyśmy bardziej wyspani, ale tej przejechanej salamandrze byśmy się raczej nie przyjrzeli.

Jak się modlić w zgiełku dnia?

– Musiałbym wstawać równo ze słonkiem aby tak się modlić – ten komentarz w forumowym wątku o modlitwach pokazuje, że w rodzinie wielodzietnej, wśród tysiąca spraw, nie jest łatwo odpowiedzieć na wezwanie „Nieustannie się módlcie” (1 Tes 5, 17). A jednak nasze obowiązki stanu nie powinny być wymówką i mając dużą rodzinę tym bardziej powinniśmy starać się znaleźć czas na modlitwę. Jak tego dokonać? Opiszę na własnym przykładzie, z pewnością mocno niedoskonałym.

Moja codzienna modlitwa to przede wszystkim modlitwa w języku łacińskim. Dlaczego taka? Bo łacina to nie tylko znak jedności Kościoła, ale też ogromna spuścizna przeszłych pokoleń, z której można skorzystać. W tym przypadku – przepiękne melodie,  na które można śpiewać na przykład modlitwy Różańca św. Śpiewając jest mi dużo łatwiej skupić myśli i unikać rozproszeń. Ale zacznijmy od początku dnia. Kiedy jadę z dziećmi samochodem, aby porozwozić je po szkołach, wspólnie odmawiamy modlitwy poranne. Każdego dnia inne dziecko odczytuje je z modlitewnika, przestrzegając rytuału, który na tę okoliczność stworzyliśmy. Te modlitwy pozwalają nam „ustawić się do pionu” i przypominają, co powinniśmy w ciągu dnia robić, a czego unikać.

Anioł Pański staram się odmawiać nie tylko w południe, ale też z samego rana (godz. 6) i wieczorem (godz. 18). Śpiewaną wersję można znaleźć tutaj na YouTube. W łacińskiej wersji Różańca św. mam do wyboru dwie melodie dla Pozdrowienia Anielskiego. Jedna jest bardziej marszowa, druga spokojniejsza. Zbieram więc wolne chwile rozrzucone w ciągu dnia i wypełniam je różańcowymi paciorkami. To zaskakujące, jak wiele czasu można poświęcić na modlitwę, jeżeli człowiek nie będzie w tym czasie słuchał radia, rozmawiał przez komórkę, albo… jadł. Jeżeli prowadzę samochód, pozwalam sobie na odrobinę gadżeciarstwa – różańcową aplikację na ajfona. Ma ona tę zaletę, że pozwala zachować swobodę rąk i sama „pamięta”, na której modlitwie się skończyło.

Kiedy jeszcze można się modlić? Naturalnie przed posiłkami. Tutaj także mamy do dyspozycji śpiewaną modlitwę po łacinie, w której prowadzący dialoguje z pozostałymi domownikami.  Na zakończenie dnia pozostaje pacierz wieczorny. Najlepiej wspólny, przy zapalonej świecy, choć nie zawsze tak się udaje.

Maciej

O tym w naszym domu się nie rozmawia

Żyjemy w czasach informacyjnego przesytu. Z prasy, z odbiorników radiowych i telewizyjnych, ze stron internetowych płynie do naszych mózgów papka liter i cyfr, którą chciwie przyswajamy. Tak zostaliśmy nauczeni, od tego się uzależniliśmy. Wydaje się nam, że tak trzeba, a za przejaw autonomii uważamy sam fakt, że decydujemy o wyborze gatunku papki. Chętnie odkręcamy kranik z papką konserwatywną, licząc na to, że będzie ona gatunkowo lepsza od papki liberalnej.

A jednak, choć ingrediencje dodano w różnych proporcjach, to wszędzie pozostają takie same. Cóż z tego, że nie popieramy Marszu Równości tylko się na niego oburzamy, skoro wciąż o Marszu Równości mówimy? Angażując swoje myśli w potępianie nieprawidłowości stajemy się lustrzanym odbiciem tych, którzy je propagują. Nie bez przyczyny Pismo Święte nakazuje nam unikać wszystkiego, co ma pozór zła, a nie ze złem polemizować. Taki bliski kontakt niesie ryzyko, że z czasem stracimy wrażliwość sumienia.

Jak zatem być świadomym odbiorcą mediów? Przede wszystkim przez kontrolę swoich oczu i uszu. Zanim cokolwiek przez nie wpuścimy, zapytajmy się, czy jest to nam potrzebne do zbawienia. Jeżeli nie jest, zasługuje tylko na zwinięcie w kulkę i wrzucenie do wirtualnego śmietnika. Chrońmy nasze domy przed obrzydlistwami obyczajowymi, które starają się nam wepchnąć zarówno ich zwolennicy, jak i przeciwnicy. Te tematy niech nie mają prawa przejść przez próg.

– Skąd zatem zdobędę wiedzę o świecie? – spyta ten i ów czytelnik. Od swoich dzieci, małżonków, przyjaciół, sąsiadów. Bo w naszym prawdziwym życiu dzieje się mnóstwo ciekawych rzeczy, o których próżno szukać informacji w mediach.

Maciej

Peregrinare necesse est

– W młodości zawsze chodziliśmy na pielgrzymki na Jasną Górę – mówili mi znajomi. Ja zaś przeciwnie, postanowiłem wybrać się po raz pierwszy mając czterdziestkę na karku. Razem z dwoma synami dołączyliśmy do grupy tradycjonalistów, licząc – nie bez racji – że tutaj znajdziemy ducha modlitwy i ofiary. Na ponad tydzień odłączyliśmy się od świata maszerując wśród sadów, pól i lasów, przemierzając ulice wsi i miasteczek. Rytm dnia wyznaczały nam modlitwy – począwszy od Godzinek, poprzez tajemnice Różańca, Koronkę do Miłosierdzia Bożego, aż po Te Deum, gdy dochodziliśmy na miejsce spoczynku. Ważną częścią naszych rekolekcji w drodze były konferencje o Niepokalanej – Strażniczce naszej wiary. Na szlaku spotykaliśmy wielu życzliwych ludzi; gospodarzy, którzy częstowali nas kompotem z porzeczek, proboszczów, którzy serdecznie witali nas w swoich kościołach. Wiele razy byliśmy zatrzymywani przez osoby, które chciały ucałować figurkę Chrystusa na krzyżu niesionym na początku pielgrzymki. To była doskonała okazja do poznania tej Polski, o której zazwyczaj milczy się w medialnych przekazach.

A słynne pęcherze na stopach? Były, naturalnie. Co wieczór do pielęgniarki ustawiała się kolejka cierpiących. A jednak nasza grupa wytrwale zmierzała do Jasnogórskiej Pani, maszerując pod sztandarami z wizerunkiem Najświętszego Serca Pana Jezusa. Starzy i młodzi, rodziny wielodzietne, księża i klerycy. Było wśród nas wielu cudzoziemców; grupa młodzieży z Białorusi, Francuzi, Szwajcarzy, Niemcy, szedł nawet ksiądz posługujący na Filipinach. Dawało to piękny obraz Kościoła obejmującego wszystkie narody. Nie tylko podczas porannych Mszy św., czasem odprawianych w kościołach, a czasem na ołtarzu polowym ustawionym przy wiejskich kapliczkach, kiedy ciszę Kanonu zakłócał tylko odległy szum maszyn pracujących w polu. Także w czasie marszu, kiedy tajemnice Różańca św. były rozważane w wielu językach, albo kiedy mogliśmy poznać piękne, katolickie pieśni po niemiecku i francusku.

Pielgrzymowanie jest koniecznością. Bo jak lepiej możemy przygotować się do pielgrzymki, którą jest nasze życie?

Maciej