Czas pogardy

To właśnie widzę, wchodząc na internety w ostatnich dniach. Pogardę, źle maskowaną albo wcale nie maskowaną. Czytam, że życzą mi (i mnie podobnym) gwałtu, urodzenia chorego dziecka z jelitami na wierzchu, ciąży pozamacicznej i żeby mnie mąż zostawił. Czytam tych nieco pilnujących języka – że oni oczywiście nie zamierzają mi niczego zabraniać, i jeśli chcę mężowi prasować koszule i rodzić chore dzieci, to oczywiście mi wolno (na serio, takie zestawienie). Ale – uwaga – albo jestem z nimi, protestującymi, albo mam się zamknąć i udawać, że mnie nie ma. Bo nie pasuję do narracji.
Widzę też głęboką niechęć do czytania ustaw – potężna większość komentujących nie czytała projektu i dyskutuje na podstawie tego, co im się wydaje. Że będzie zakaz badań prenatalnych i nakaz umierania z powodu ciąży pozamacicznej. Notabene, kiedy wyjaśnia się, że takich propozycji nie ma w projekcie, to dyskutant i tak stwierdza „że jest za wyborem”.
Ale przede wszystkim nie mogę się uwolnić od dojmującego uczucia deja vu: ja to już gdzieś widziałam, te pseudohumanitarne teksty, że uśmiercić kogoś takiego to właściwie akt miłosierdzia; że społeczeństwa nie stać na utrzymywanie rzesz niepotrzebnych i kosztownych istnień; że my, prawdziwi ludzie, mamy prawo do swojej niezakłóconej przestrzeni życiowej.
Tak jest. Zawsze kończy się na tym samym, na strachu o własny komfort, własne poczucie estetyki, i na dojmującym pragnieniu władzy. Niewolnictwa nie ma, Holokaust się skończył, ale ten obrzydliwy rys w ludziach istnieje. Chcemy władzy! Chcemy Lebensraum! Chcemy poczucia lepszości i licencji na zabijanie!
Bo my przecież jesteśmy lepsi, ładniejsi, zdrowi, mądrzy i mamy PRAWO selekcji, mamy prawo ustawić swoją własną miarkę, jak na rampie w Auschwitz, i decydować: dorasta czy nie dorasta. Przeszkadza czy nie przeszkadza. Wystarczająco estetyczny czy niewystarczająco.
Powtórzę się: prawo do życia dla każdego człowieka nie jest tylko wymogiem mojej religii, wtedy można mnie szurnąć do kruchty i powiedzieć „twój bóg ci tak każe, to rób co chcesz, życzysz sobie rodzić potworki, wolna droga”. To jest kwestia ochrony każdego obywatela przez jego Państwo. Albo prawo chroni każdego obywatela, również z nieodpowiednim pochodzeniem lub niestosowną liczbą chromosomów – albo nie każdego, i wtedy rozmawiamy już tylko o kryteriach.
Znajomi się gorączkują, „że teraz kobiety będą masowo umierać, bo nie da się im wyboru”. I że będą siedzieć w więzieniu za poronienie i parę innych błyskotliwych wizji, z zakazem badań prenatalnych na czele. Tłumaczę, cytuję, pokazuję – niczego takiego nie ma w projekcie, który w dodatku został skierowany do komisji – czyli do zmiany albo do „zadyskutowania na śmierć”. Ale nie, niektórzy wiedzą lepiej, bo Amnesty International alarmuje (ci to zawsze alarmują nie wtedy, kiedy trzeba) albo w „Independent” napisali. Kobiety na czarnym marszu wykrzykują hasła z dupy wzięte i same nie wiedzą, z czym i o czym chcą dyskutować. A ponad tym wszystkim polatuje Jurek Owsiak, apelując, aby (po usunięciu elementów niechcianych) pozostali żyli w przyjaźni i miłości, nowy wspaniały świat.
W komentarzach zamieszcza się zdjęcia dzieci z ciężkimi wadami, zniekształconych czy bez kończyn, z szyderczymi tekstami „no, macie wasz cud życia” albo „podoba wam się to słodkie dzieciątko?”. Odpowiadam: stokroć bardziej brzydzą mnie wasze twarze, niż widok śmiertelnie chorego dziecka. Jak to ładnie ktoś odpalił w odpowiedzi na wywód o płodach bez mózgu – że dużo trudniej przebywać w towarzystwie ludzi bez serca.
A wszystko to udekorowane facecikami, którzy drepczą na manify „wspierać swoje kobiety”. Gdyby naprawdę wspierali, gdyby mieli jaja, gdyby potrafili wziąć odpowiedzialność, to nie byłoby na świecie tylu zgorzkniałych kobiet, które nie uniosły „problemu”.
Mogłabym tego wszystkiego nie pisać, mogłabym zasłonić się prolajferskim memem, zapisać się do grupy i machnąć ręką, bo przecież to wszystko jest czysto teoretyczną dyskusją, skończy się może na zawężeniu „kompromisu”. Ale w zderzeniu ze stadem ludzi, którzy wrzeszczą „zamknij się, zamknij się, my tu walczymy o prawa kobiet” czuję się zobowiązana powiedzieć: ja. Ja uważam.
Ja – matka pięciorga żyjących dzieci, ja – matka po bardzo wczesnym poronieniu, ja – żona człowieka, który chce i umie być ojcem – ja wiem, że zabicie własnego młodego nigdy nie przyniesie ulgi. Brakuje wsparcia dla rodziców chorych dzieci, dla młodocianych matek i dla wszystkich dotkniętych nieszczęściem. Ale dziecko jest człowiekiem i nie jest nieszczęściem, i świat nigdy nie stanie się lepszy, jeśli jego „naprawianie” zaczniemy od „eliminacji”. Potrzeba wielu miejsc takich jak hospicjum Fundacji Gajusz, albo ich ośrodek preadopcyjny – ale najbardziej trzeba zmiany w naszych głowach, wyrzucenia z nich tego małego esesmanka, który chce dzielić niewinnych ludzi na wartych i niewartych życia. Kobieta jest osobą godną szacunku i wszelkiej dostępnej pomocy, ale tak samo osobą jest jej dziecko, i nie jest jego winą, że swoim pojawieniem się sprawia kłopot. Większość z nas sprawia swoim istnieniem jakiś kłopot, ale mamy do tego istnienia prawo. Jeśli zaczniemy go odmawiać jednym z nas, to w kolejnym rozdaniu może się okazać, że to my jesteśmy do eliminacji.
Marcelina