W cieniu „wielkiej” reformy edukacji – likwidacji gimnazjów – czai się reforma mała, niezauważalna dla większości społeczeństwa, ot – dwa drobne sformułowania w projekcie ustawy. Obowiązek zapisania dziecka w systemie edukacji domowej do szkoły znajdującej się w tym samym województwie i nakaz uzyskania opinii publicznej poradni psychologiczno-pedagogicznej jako warunek uzyskania zgody na nauczanie poza szkołą.
W praktyce dla wielu rodziców oznacza to konieczność zrezygnowania z dobrej, znanej od lat i zaprzyjaźnionej szkoły, z którą współpracowali, i zapisania dziecka do przysłowiowej rejonówki. Oznacza to również konieczność wyczekiwania na odległe terminy badań w poradni i (niestety) niekiedy znoszenia nieprzychylnych uwag.
Oba przepisy nie mają żadnego racjonalnego uzasadnienia. Pomijając już sytuacje, w których dziecko nie będzie mogło zdawać egzaminów w szkole odległej o 10 kilometrów, ale leżącej w innym województwie – to nie jest jasne, dlaczego dzieci uczące się poza szkołą mają spełniać dodatkowe warunki, na przykład przechodzić wieloetapowe badanie w poradni, które nie obowiązuje uczniów stacjonarnych. I nie chodzi już w tej chwili o rozstrzyganie, dlaczego badanie ma się odbywać w poradni publicznej – tylko dlaczego ma w ogóle się odbywać, skoro dostęp do edukacji dla wszystkich dzieci jest według zasady równy. Czytaj dalej
Blog
Szydło, niestety, Twój rząd obalą kobiety
Dużo się zmieniło od zeszłej soboty, kiedy zacytowane w tytule hasło skandowały przed sejmem feministki. Wydawało się wtedy, że to kolejna antyrządowa manifestacja, którą większość parlamentarna przetrzyma, jak poprzednie, znacznie liczniejsze, w sprawie Trybunału Konstytucyjnego. Wydawało się, że gramy z rządem w jednej drużynie i wspólny front w obronie życia dzieci nienarodzonych będzie tego potwierdzeniem. „Strajk kobiet” w poniedziałek okazał się imprezą niepoważną, a liczba uczestniczek była wielokrotnie mniejsza od deklarujących zainteresowanie na Facebooku. Dlatego informacja, że sejm wkrótce zajmie się projektem obywatelskim ochrony życia, budziła nadzieję, że do końca tygodnia znajdziemy się jako państwo w innej lidze pod względem szacunku dla praw najmłodszych obywateli. Wtedy nadszedł „czarny czwartek” i niespodziewane odwrócenie sojuszy. Okazało się, że PiS głosuje razem z Platformą i Nowoczesną za utrzymaniem obecnego prawa zezwalającego na aborcje eugeniczne, zaś prolajferzy są traktowani z nieskrywaną wrogością. Działacze ugrupowań lewicowych wpadli w euforię, zachwyceni swoją skutecznością.
Czas pogardy
To właśnie widzę, wchodząc na internety w ostatnich dniach. Pogardę, źle maskowaną albo wcale nie maskowaną. Czytam, że życzą mi (i mnie podobnym) gwałtu, urodzenia chorego dziecka z jelitami na wierzchu, ciąży pozamacicznej i żeby mnie mąż zostawił. Czytam tych nieco pilnujących języka – że oni oczywiście nie zamierzają mi niczego zabraniać, i jeśli chcę mężowi prasować koszule i rodzić chore dzieci, to oczywiście mi wolno (na serio, takie zestawienie). Ale – uwaga – albo jestem z nimi, protestującymi, albo mam się zamknąć i udawać, że mnie nie ma. Bo nie pasuję do narracji.
Widzę też głęboką niechęć do czytania ustaw – potężna większość komentujących nie czytała projektu i dyskutuje na podstawie tego, co im się wydaje. Że będzie zakaz badań prenatalnych i nakaz umierania z powodu ciąży pozamacicznej. Notabene, kiedy wyjaśnia się, że takich propozycji nie ma w projekcie, to dyskutant i tak stwierdza „że jest za wyborem”.
Ale przede wszystkim nie mogę się uwolnić od dojmującego uczucia deja vu: ja to już gdzieś widziałam, te pseudohumanitarne teksty, że uśmiercić kogoś takiego to właściwie akt miłosierdzia; że społeczeństwa nie stać na utrzymywanie rzesz niepotrzebnych i kosztownych istnień; że my, prawdziwi ludzie, mamy prawo do swojej niezakłóconej przestrzeni życiowej. Czytaj dalej
Jak ocalić dziewczęce przyjaźnie?
Facebook działa jak uniwersalny peryskop, którym można zajrzeć w życie osób dawno niewidzianych. Czasem ku radości, a czasem nie. Niedawno, wśród zdjęć z parady homoseksualistów natrafiłem na znajomą buzię. Dziewczynka, którą znałem jako malucha, dziś już nastolatka, dumnie niosła banner z postulatami tego środowiska. Na profilu FB, w polu „Wyznanie”, wpisała: „ateistka”.
Takie odkrycie daje do myślenia, bo trudno zrozumieć, jaką drogą młoda dziewczyna ze szczęśliwego domu mogła trafić do grupy radykałów, których celem jest obalenie tradycyjnego społeczeństwa i jego wartości. Czy deklarowany jako wyznanie (sic!) ateizm jest przyczyną tego stanu, czy raczej skutkiem? Co musi się stać, aby z pozycji choćby i letniego Polaka-katolika, który święci święconkę i narzeka na pazerność kleru, przejść do tych, którzy chcą burzyć kościoły? Czy wystarczy do tego jad sączony przez „Wyborczą”, która wytrwale dąży do wyprania katolików z katolicyzmu? Czytaj dalej
Spółdzielnia „Nowe Życie”
Jest. Od tygodnia. Kolejny dzidziuś w galerii Meterowych dzidziusiów – ładnych, kształtnych, bardzo do siebie nawzajem podobnych. Silna, aktywna, z tym specyficznym noworodkowym spojrzeniem – jakby badawczym, poważnym i dziwnie dojrzałym. Wszystkie nasze dzieci tak patrzyły, wszystkie robiły podobne miny, i w ogóle można by machnąć ręką – po co kolejne, skoro już żeśmy to widzieli tyle razy.
Widziałam już pięć razy położone na moim brzuchu małe, ciepłe i śliskie ciałko, pięć razy słyszałam pierwsze kwilenie, pięć razy patrzyłam, jak się mały człowiek fachowo przysysa do piersi w minutę po urodzeniu. Niby nic nowego.
A jednak za każdym razem dławi mnie to samo nieprawdopodobne, wszechogarniające szczęście, jakaś pierwotna euforia i ukazane w przebłysku poczucie sensu istnienia. Naprawdę, mnie samej trudno w to uwierzyć, kiedy wspominam ten moment – że w tym zmęczeniu, bólu i skołowaniu nagle odnajduję wielki i niezmierzony sens. Dziesięć minut wcześniej go nie widzę, tego sensu, żeby było jasne. Dopiero kiedy mam dziecko przy sobie – i patrzę na nie – rozumiem, że to jest najbliższe widzeniu samego Boga. Co tam płonący krzak czy rozstępujące się morze, we mnie powstało i wyrosło dziecko! Czytaj dalej