Początek i koniec

Prababcia i prawnuczka. Patrzą na siebie, Babcia leży w łóżku, młoda łypie jednym okiem z moich kolan.
Babcia jest codziennie słabsza, chudsza, bardziej przezroczysta. Codziennie odchodzi o kroczek dalej od nas i naszych spraw. Dzielna i zacięta jak zawsze, ale coraz bardziej bezbronna.
Jedzą obiad, mała dziewczynka w wysokim krzesełku i stara kobieta w łóżku. Siedzą z jednakową uroczystą niepewnością, powoli unoszą łyżkę, ambitnie próbują nie uronić ani kropli zupy. Pulchna, miękka łapka i zmęczona, strasznie spracowana, chudziutka dłoń – pracują jednakowo dzielnie.
Pieluchy w dwóch rozmiarach leżą w łazience.
Znowu się sobie nawzajem przyglądają, Babcia znowu pyta, jak Mała ma na imię – niepokonana Babcia, która pamiętała wszystko i zawsze. Znowu się cieszy, że imię na cześć jej matki.
Kończy się epoka, przecież od dawna było wiadomo, że musi tak być, że rówieśnicy Babci dawno poumierali i że na nią też przyjdzie kolej. A jednak aż trudno uwierzyć, patrząc na tę drobną postać, że to ta sama osoba, która potrafiła pracować jak kombajn, wykłócać się do upadłego, liczyć jak komputer i jak on zapamiętywać dane (także niewygodne). Trudny, ale imponujący człowiek-instytucja.
Teraz pyta mnie, jak mam na imię, traktuje mnie uprzejmie, opowiada kilka anegdot. Ciekawe, co zostaje w pamięci, takie niby drugorzędne rzeczy, a najwyraźniej miały dla niej jakieś szczególniejsze znaczenie. A może nie, może po prostu chwilowo wypłynęły na wierzch.
Moją Siostrę, która się Nią stale opiekuje, kojarzy dobrze i wyraźnie jej ufa. Czasem wraca dawna ironia, i na przykład na pytanie: „I jak zupa, Babciu? Może być?”, odpowiada krótko „Musi”.
Potem znowu rozpoznaje, kim jestem, pyta o Metera, prosi, żeby przyprowadzić dzieci. Starsi przychodzą z powagą, stoją zakłopotani, ale nie przestraszeni. Jakoś – widzę to – rozumieją.
Na rękach mam najmłodszą. Machają do siebie, moja córeczka i moja Babcia, z dwóch krańców ziemskiej rzeczywistości.