Splendor duszy, czyli co dla dziecka najważniejsze

Na początek pytanie, które zadaje swoim czytelnikom ks Leo Trese, zmarły w 1970 amerykański popularyzator nauczania Kościoła. A zatem – Jeśli ktoś Cię zapyta: „Co jest najważniejsze w życiu dla każdego człowieka bez żadnych wyjątków?”, to jestem ciekaw czy bez wahania potrafisz udzielić właściwej odpowiedzi. Jeśli twoja formacja religijna jest solidna, nie będziesz miał problemu i odpowiesz natychmiast: „Chrzest!”.
W zamierzchłych dekadach ubiegłego wieku, kiedy posługiwał ów świątobliwy kapłan, za grzech śmiertelny uważano zwlekanie ze chrztem dziecka dłużej niż miesiąc po narodzeniu. Tak drodzy Czytelnicy – MIESIĄC! Jakem raczej pobożną a nawet wykształconą teologicznie katoliczką, matką wielodzietną, tak ani razu do tej pory nie udało mi się osiągnąć takiego rezultatu. Biję się w piersi. Mea maxima culpa. Nie wspomnę już o powszechnym w naszych czasach zwyczaju czekania z tym sakramentem aż dziecko jest niemalże w stanie osobiście przymaszerować do chrzcielnicy.
Myślałam o tym wszystkim kilka dni temu, rozkoszując się urokami wiosny i życia towarzyskiego przy okazji chrzcin, wyprawionych przez rodziców trzytygodniowej dziewczynki, która jednakże ochrzczona została – uwaga – całe dwa tygodnie wcześniej. Jakże to piękny i praktyczny pomysł, wart upowszechnienia. Chrzcimy noworodka bez zwłoki, dając świadectwo żywej wiary w nauczanie Kościoła o wielkiej wadze tego sakramentu (o czym za chwilę), idąc pod prąd ewidentnie świeckiemu trendowi kulturowemu, a jednocześnie nie rujnujemy i tak mocno zaburzonego equilibrium rodzinnej egzystencji czasochłonnymi przecież i męczącymi przygotowaniami do oczekiwanej przez krewnych imprezy.
Skąd bierze się zatem niezbędność chrztu i jakie ma on działanie? Myślę, że przesunięcie z traktowania tego sakramentu jako przyjęcia dziecka do Kościoła w stronę uroczystego przyjęcia dziecka do rodziny (stąd zwlekanie np. pół roku, aby mógł dojechać wujek z Brazylii, aby wszyscy byli zdrowi etc) jest ściśle związane z niezrozumieniem istoty grzechu pierworodnego i działania Chrztu. To temat na dłuższą formę literacką, chętnych odsyłam do książki ks Trese „W co wierzymy”, ale ujmując meritum w kilku żołnierskich słowach:
1. Nowonarodzone dziecko posiada wszystkie władze duchowe i sprawności charakterystyczne dla istoty ludzkiej (niektóre nie w pełni jeszcze rozwinięte) – potrafi widzieć, słyszeć, odczuwać, zapamiętywać, kochać – ALE NIC POZA TYM. Jego dusza jest pozbawiona życia nadprzyrodzonego, nie mieszka w niej Bóg. Grzech pierworodny nie jest jakąś „skazą” na duszy dziecka, jest on rodzajem duchowej pustki, nieobecnością Bożego życia. Jest ciemnością zamiast światła.
2. Poprzez Chrzest Bóg sprawia, że dusza staje się jakby lustrzanym odbiciem Jego Samego, nabiera zaskakującego splendoru, dopiero teraz staje się godna Jego miłości. Zyskujemy rzeczywiste i prawdziwe uczestnictwo w życiu samego Boga.
3. W sakramencie tym otrzymujemy niezatarte znamię, które już na zawsze odmienia naszą duszę i przyoblekamy się w Chrystusa, stając się współuczestnikami Jego wiecznego kapłaństwa. Konsekwencje tego faktu są doniosłe – jako współofiarnik w Najświętszej Ofierze, ledwo co ochrzczony noworodek korzysta w szczególny sposób z łask będących owocem każdej odprawianej na całym świecie Mszy świętej. Niezwykłe. Przyznam, że nigdy o tym nie słyszałam i nie myślałam w ten sposób!
Nie wiemy, co dzieje się z dziećmi zmarłymi bez chrztu. Możemy mieć nadzieję, że Bóg o nich nie zapomni i zrekompensuje w jakiś sposób ten brak życia nadprzyrodzonego w ich duszach. W każdym razie nie objawił nam tego. Tradycyjna teologia mówiła o limbusie, czyli stanie wielkiego szczęścia NATURALNEGO, ale bez możliwości oglądania Boga twarzą w twarz. Tak czy owak, roztropniej jest wybrać pewną drogę i nie dopuścić, aby dusza naszego dziecka weszła do wieczności bez sakramentu chrztu.
Czytając życiorysy świętych widzimy, że często byli oni chrzczeni dwa – trzy dni po narodzeniu, na ogół bez uczestnictwa w tym wydarzeniu biologicznej matki, która wciąż leżała w połogu. Dzisiaj dbamy bardzo o nasze noworodki, zabezpieczamy przed działaniem prątków Kocha, które przecież nie czają się za każdym rogiem, podajemy witaminę K, aby zmniejszyć (i tak minimalne) ryzyko krwotoku, a zapominamy (lekceważymy?) o tym, co dla każdego człowieka bez żadnych wyjątków najważniejsze.

Wanda Rak